Cmentarz (zbiorowa mogiła) na granicy Naramy i Owczar.
Kto w niej spoczywa?
Dla wielu mieszkańców Naramy i Owczar, zwłaszcza tych, którzy uważnie słuchali rodzinnych przekazów nie jest to rzecz nieznana. Jednak wielu mniej dociekliwych mieszkańców, a także tych, którzy niedawno osiedlili się w okolicy z zainteresowaniem pyta o kurhan i krzyż na jego wierzchu, które znajdują się dokładnie na granicy obydwu miejscowości. Pytania te pojawiają się najczęściej w kontekście poszerzenia drogi prowadzącej obok tej kapliczki i możliwości odsunięcia krzyża o parę metrów od jej osi.
Od razu mówię: chyba nie jest to za bardzo możliwe. Dlaczego?
Posłuchajcie zatem trochę o historii…
Po rozbiorach Polski, po Insurekcji Kościuszkowskiej, roku 1812, w 1931
roku zaświtała kolejna nadzieja na Wolną Polskę. Jednak Powstanie zwane
Listopadowym upadło. Lokalne garnizony rosyjskie nie mogły dać rady
świetnie wyszkolonym polskim wojskom powstańczym, dlatego sięgnięto po
wsparcie kontyngentu pod dowództwem Iwana Iwanowicza Dybicza
Zabałkańskiego (generał pochodzenia niemieckiego urodzony na Śląsku pod
nazwiskiem Hans Karl Friedrich Anton von Diebitsch-Sabalkanski)
operujące do tej pory na Bałkanach. Niestety, wojska te nie tylko
głównie przyczyniły się stłumienia Powstania, ale i przywlokły też do
Polski zarazę, na którą nie było lekarstwa, czyli cholerę. Nazwa ta
została nadana chorobie przez arabskich żeglarzy, którzy zetknąwszy się
z nią nazywali ją „kholera”, co się tłumaczy jako „upływ żółci”. Cholera
zebrała wśród żołnierzy rosyjskich okrutne żniwo. Wedle raportów zmarło
na nią o wiele więcej żołnierzy niż zginęło w boju.
Przez stulecia zaraza pustoszyła dorzecze Gangesu i Brahmaputry. W XIX wieku, w czasie kolonizacji Indii i wzmożeniu światowego ruchu handlowego cholera stała się ogólnoświatowym zagrożeniem. Pierwsza wielka epidemia z lat 1817-1824 szalała jeszcze tylko na obszarze Azji, ale szybko to się zmieniło. W 1831r. epidemia cholery pojawiła się równocześnie w wielu miejscach świata i rozprzestrzeniała się w zastraszającym tempie. Dziś zresztą określana jest jako II pandemia światowa. Trzeba podkreślić, że medycyna wobec tej choroby była bezradna. Dopiero odkrycie przez Roberta Kocha w 1883 roku przecinkowca cholery i opisanie procesu roznoszenia choroby sprawiły, że można było z nią skutecznie walczyć a kluczowym czynnikiem w tej walce był dostęp do nieskażonej wody.
Już w 1831 r. na cholerę zmarł książę Konstanty Romanow, namiestnik cara, który uciekł z Warszawy w listopadzie 1830 r. 10 czerwca 1831 r., zmarł dowodzący wojskami carskimi feldmarszałek Iwan Dybicz Zabałkański. Również w 1831 r. cholera zabrała Carla von Clausewitza i Georga Wilhelma Hegla. Ofiarą jednej z kolejnych fal zarazy był również Adam Mickiewicz, zmarły w 1855 r. w Stambule.
Na terenie Polski epidemie wybuchały kolejno w latach 1831, 1837, 1848, 1855, 1866, 1872, 1886 i 1892. Doszło nawet do tego, że w Galicja Zachodniej, w latach 1847 – 48 odnotowano ujemny przyrost naturalny - 32%. Trzeba podkreślić, że na ziemiach zajętych przez Austriaków, gdzie żyło 4 175 000 ludzi, zgonów było ponad 100 000! Badacze zajmujący się tym tematem uważają, iż w Kongresówce mogło być 50 000 ofiar i o wiele wiele więcej zarażonych. Po prostu statystyki były (jak to w carstwie) szczątkowe i niedbale prowadzone. Obrazuje to spustoszenie wśród Polaków jakie poczyniła zaraza.
W latach 1847-1849 nastał wielki głód spowodowany zarazą ziemniaczaną,
która zniszczyła plony ziemniaków, będących podstawą żywnościową wsi.
Głód w parze ze wszechobecnym brudem stały się pożywką dla tyfusu i
później kolejnej fali cholery. Według relacji tych, którzy przeżyli,
chłopi chcąc zapełnić puste żołądki jedli „mieszane ze zbożem główki
lnu, ciętą drobno słomę żytnią, sieczkę. Zbierano po lasach gorczycę,
lebiodę i pokrzywę”. To jednak jeszcze nie wszystko. Zdesperowani ludzie
sięgali również po trawę oraz koniczynę, a nawet startą na mąkę korę
drzew, z której wypiekano namiastkę chleba. Chaos potęgowały migracje
ludności, która przenosiła zarazki na inne obszary. W wielu miejscach
wybuchały rozruchy głodowe, które w Galicji ostatecznie przerodziły się
w krwawą i tragiczną w skutkach „Rzeź Galicyjską”.
Następna fala zarazy, szalejąca na tym terenie, tym razem w 1873 roku
znów zabrała na tamten świat ponad 90 000 ludzi.
Dziś, kiedy męczy nas pandemia COVID – 19, mimo ogromnego postępu
medycyny z przerażeniem obserwujemy najpierw setki, potem tysiące, setki
tysięcy i miliony ofiar na całym świecie, mimo, że podobno śmiertelność
wynosi kilka procent. Wyobraźmy sobie zatem, że śmiertelność cholery
wynosiła około 50%. Tak wysoka śmiertelność wynikała z braku wiedzy na
temat przyczyn zachorować, a co za tym idzie, braku skutecznych metod
jej leczenia. Zanim jednak wiedza zdobyta przez Roberta Kocha, jak
walczyć z chorobą się upowszechniła, to w 1892 roku Europę dosięgło
jeszcze jedno uderzenie cholery. Tym razem jednak na polskich ziemiach
nie pociągnęło ono za sobą licznych ofiar. Co innego w Rosji, gdzie
zmarło około ćwierć miliona ludzi.
Zaraza cholery docierała do wszystkich miejscowości. Od momentu
zarażenia zgon następował od kilku godzin do kilku dni, ludzie strasznie
cierpieli i marli masowo. Trupów było tak wiele, że nie miał kto ich
grzebać. Na przykład w Galicji zmarło blisko 10% jej populacji. To tak,
jakby o dzisiejszej Polsce zmarło ok. 4 milionów mieszkańców.
Bojąc się aby zaraza nie przenosiła się dalej, do pochówków wyznaczano ustronne miejsca z dala od zabudowań wiejskich, gdzie w zbiorowych mogiłach grzebano ofiary epidemii. Trupy transportowano wozami lub wózkami ciągnionymi przez ludzi, do których przymocowane były końskie zimowe dzwoneczki lub brząkadła. Nocą zaś przypięte lub niesione latarki naftowe ostrzegały przed zbliżaniem się konduktu z ofiarami zarazy. Nad zbiorowymi grobami sypano kurhany, aby „morowe powietrze się nie wydostało”. Patrząc na napisy na wielu kapliczkach lub krzyżach na tych kurhanach zauważyć można, że miejsca te były wykorzystywane wielokrotnie, podczas kolejnych nawrotów zarazy.
Cmentarzy cholerycznych na południu Polski była duża ilość. Jednak nie wszystkie te zbiorowe mogiły zachowały się do dnia dzisiejszego. Część z nich została zapomniana, część zlikwidowana (wszak ziemia dziś jest droga) i nie pozostał po nich żaden ślad. Jednak pozostała jeszcze tych cmentarzy spora liczba. Ostały się zwłaszcza te kurhany, na których jakieś litościwe ręce wzniosły Krzyże i Kapliczki, wskazując, że ta ziemia przyjęła do siebie ludzi, którzy często zostali pogrzebani na szybko, bez modlitwy i bez księdza, często posypani niegaszonym wapnem. Nie mówiąc już o mszy czy czterech zbitych deskach, jako namiastce trumny.
Ja osobiście byłem i modliłem się przy dwóch takich cmentarzach.
Pierwszy, to ten na tzw. michałowskich polach, między Kozierowem a
Michałowicami. Właśnie koło tego cmentarza wiodła ścieżka, którą jako
młody chłopak chodziłem z Naramy do przystanku na Zerwanej, aby dojechac
do Krakowa. Nie wiem, czy ten cmentarz jeszcze istnieje, bo ścieżka
została zlikwidowana, a na mapach satelitarnych nie mogę zidentyfikować
tego miejsca.
Drugi cmentarz, to właśnie ten na granicy Naramy i Owczar. Na początku
XIX wieku to były szczere pola za obydwoma wsiami. Ani w Naramie ani w
Owczarach nie było cmentarza, a ponieważ w czasie pandemii trzeba było
znaleźć miejsce pochówku dla zmarłych na zarazę mieszkańców obydwu tych
miejscowości, wybrano miejsce graniczne na wzgórku. Obydwie te
miejscowości należały do korzkiewskiej parafii i tamże był cmentarz.
Parafia z cmentarzem w Naramie została utworzona w 1918 roku.
Najprawdopodobniej pierwsze pochówki były związane z pandemią cholery w 1831-32 roku. Na mapach z lat 30-40 XIX wieku miejsce to jest jeszcze nie oznaczone krzyżykiem, zatem było puste. Niestety jeszcze nie udało mi się dotrzeć do informacji, czy jest to miejsce grzebalne ofiar tylko z tego okresu, czy też również z okresów późniejszych.
Wedle przekazów rodzinnych, w miejscu tym jest pogrzebanych kilkadziesiąt osób a wśród innych mieszkańców Naramy pochowani są również członkowie rodziny zarówno ze strony mojego dziadka Franciszka Grzyba, jak i jego żony, mojej babci Bronisławy z d. Delkowskiej. To by się nawet zgadzało, bo śledząc dokumenty z tego okresu zauważyłem, że o ile w połowie XIX wieku w Naramie było kilka rodzin o nazwisku Grzyb, o tyle na początku XX wieku była tylko jedna, w której przeżyło dwóch braci Franciszek (mój dziadek) i Władysław, który ożenił się i przeniósł „na Michałówkę” oraz ich siostry. Co się stało z pozostałymi? Jeszcze nie udało mi się dociec.
Wydaje mi się również, że podobnie jak w mojej, w innych „starych” rodzinach Naramy i Owczar są jakieś informacje na ten temat, przekazywane z pokolenia na pokolenie. Trzeba je tylko odkurzyć i odświeżyć i aby czasu do czasu zapalić świeczkę i pomodlić się nad mogiłą w której najprawdopodobniej leżą nasi krewni, którzy żyli tu przed dwustu laty.
Ale wracając do czasów bliższych. Wedle starych map pierwotna droga z Naramy do Owczar wiodła obecną ul. Dominikańską w Naramie, a następnie za Ustkami skręcała w lewo w kierunku dworu w Owczarach. Mimo wybudowania nowej drogi obecnym szlakiem, istniała również ta stara. Ja jeszcze ją pamiętam, z pochylonymi nad nią rosochatymi wierzbami, kiedy jako mały chłopiec chodziłem z babcią do Ustek, w odwiedziny do jej rodziców, a moich pradzadków.
Kiedy budowano obecny trakt, ominięto łukiem kurhan z krzyżem. Jednakże
z biegiem czasu droga ta coraz bardziej była prostowana i przybliżana do
cmentarza. W pewnym momencie stanął problem, aby tę drogę wyprostować i
utwardzić a odsuwając krzyż od osi drogi wybudować fosę odprowadzającą
wodę od strony Owczar do wodończy. Jednakże tu okoniem stanęli ówcześni
starsi mieszkańcy, którzy nie pozwolili ruszać mogiły, aby „jakieś
zakopane świństwo się nie wydostało”. Oczywiście mieli na myśli zarazę
zakopaną kiedyś razem z nieboszczykami. Obawiali się aby jakieś zarazki
tyfusu czy cholery, które być może przetrwały, odkopane nie wydostały
się na świat. Co prawda część nasypu zostało „przybrane”, ale głębokiego
rowu oczywiście nikt nie odważył się kopać.
To o czym napisałem na temat kurhanu na pograniczu Naramy i Owczar, jest
w większości oparte o przekazy ustne, zapisane gdzieś wspomnienia i
szczątkowe dokumenty. Zaciągnąłem różne niewody licząc na dostęp do
innych dokumentów źródłowych, które potwierdziłyby lub zaprzeczyły tym
informacjom. I na razie czekam ...
Zbigniew Grzyb