Przymusowa deportacja polskiej rodziny z Rycerki Dolnej do Naramy.
Odprysk zbrodniczej Aktion Saybusch 1940.
Badając dzieje Naramy co jakiś czas natknąć się można na wydarzenia, które wymagają ciągłego uzupełniania zapisanych już kart jej historii. Tym, którzy te dzieje publikują trzeba dą dobrą radę, aby oddając do druku – póki co - swoją pracę zaznaczali: stan wiedzy na dzień …. Ostatnio za pośrednictwem facebookowej strony „Narama wczoraj i dziś” skontaktowała się ze mną p. Zuzanna Małgorzata Holik Gołek. Pytała, czy mamy w posiadaniu jakiś spis ludzi, którzy byli przesiedleni w czasie II Wojny światowej do Naramy. W pierwszej chwili, zaskoczony, zapytałem czy chodzi o Warszawiaków, którzy po Powstaniu 1944 zostali wysiedleni ze stolicy i rozrzuceni po terenach GG. Duża ich grupa trafiła również do Naramy. Okazało się, że jednak chodzi o zupełnie inną grupę przesiedleńców.
W trakcie wymiany zdań okazało się, że chodzi o przymusowo wysiedlonych mieszkańców Żywieczczyzny, którzy bez dobytku i pieniędzy, a jedynie z rzeczami osobistymi, zostali wyrzuceni przez Niemców ze swoich domów i skierowani na pastwę losu do miast, miasteczek i wsi Generalnej Guberni. Pewna ich grupa trafiła do powiatu miechowskiego, a przynajmniej jedna rodzina do Naramy. Czy takich rodzin było więcej, czy oprócz Naramy trafili również do innych miejscowości Gminy Iwanowice? To już zadanie dla zajmujących się historią poszczególnych miejscowości naszej Gminy. Ale aby zrozumieć co się stało, to historię tę trzeba zacząć od początku.
Historia Aktion Saybusch czyli Akcji Żywiec, bo Saybusch to niemiecka nazwa tego miasteczka, nie była mi obca. Ponieważ osobiście z jej skutkami zetkąłem się ponad dwadzieścia lat temu w Roczynach k/Andrychowa. Aktion Saybusch była przeprowadzona przez niemieckie wojski i policję w czasie okupacji Polski. Od 20 września do 12 listopada 1940 roku ok. 50 tys. mieszkańców Żywca i okolic zostało przymusowo przesiedlonych na tereny Generalnego Gubernatorstwa a w ich domach i gospodarstwach osiedleni zostali niemieccy osadnicy.
Unikalność Aktion Saybusch, i to o skali ogólnopolskiej, polega również i na tym, że udało się przejąć i zabezpieczyć sporządzoną przez żywiecką komórkę Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników (Nationalsozialistische Deutsche Arbeiter Partei – NSDAP) dokumentację fotograficzna akcji. Równocześnie żołnierze Związku Walki Zbrojnej (ZWZ) wykonywali konspiracyjnie fotografie z wysiedleń. Ponieważ w latach 1998–2005 Oddziałowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Katowicach przeprowadziła śledztwo w których zebrała zeznania kilkuset ofiar oraz świadków Aktion Saybusch, dlatego wydarzenia te są w miarę dobrze udokumentowane. KSIĄŻKI; Aktion Saybusch. Wysiedlenie mieszkańców Żywiecczyzny przez okupanta niemieckiego 1940- 1941.
Przeprowadzenie Aktion Saybusch umożliwił dekret Adolfa Hitlera o umocnieniu niemczyzny z 7 października 1939 r. Miał on na celu stworzenie nowych niemieckich obszarów osiedleńczych poprzez usunięcie stamtąd innych grup narodowościowych. Dokument włączał do Rzeszy tzw. rejencję katowicką na Górnym Śląsku, w której granicach znalazła się Żywiecczyzna.
Rejencja katowicka (niem. Regierungsbezirk Kattowitz) była jednostką administracyjna utworzoną w większości na okupowanych i włączonych do III Rzeszy terenach II RP w 1939 roku. Istniała do 1945 roku i obecnie stanowi część województwa śląskiego i województwa małopolskiego.
Rejencja została utworzona 26 listopada 1939 roku w ramach pruskiej prowincji Schlesien. W jej skład włączono tereny zarówno polskiego Śląska (z polską częścią Zaolzia, Kraiku hulczyńskiego), jak i ziem polskich wcześniej ze Śląskiem niezwiązanych, a należących w okresie II RP do województw kieleckiego i krakowskiego.
W skład Rejencji wszedł np. Landkreis Bielitz (powiat bielski) utworzony w 1939 z polskich jednostek: powiatu ziemskiego bielskiego i miasta wydzielonego Bielsko połóżonego w województwie śląskim oraz powiatu bialskiego i części wadowickiego z województwa krakowskiego, chodzi o gminy Andrychów, Kalwaria, Mucharz, Spytkowice, Wadowice, Wieprz, Zator. Landkreis Ilkenau, do 1941 pod nazwą Landkreis Olkusch, (powiat olkuski), który został utworzony w 1939 z części polskiego powiatu olkuskiego w województwie krakowskim, dotyczy Olkusza, Bolesława, Sławkowa, częściowo Rabsztyna i Ogrodzieńca, czy interesujący nas w tym momencie Landkreis Saybusch (powiat żywiecki) utworzony w 1939 z obszaru polskiego powiatu żywieckiego województwa krakowskiego.
Do rejencji przyłączono też część terenów należących w latach 1922−1939 do Niemiec, by skupić w jednej jednostce administracyjnej wszystkie miasta i powiaty tworzące Górnośląski Okręg Przemysłowy, likwidując przy okazji ślady międzywojennej granicy państwowej. W latach 1939−1941 rejencja katowicka stanowiła część Provinz Schlesien (prowincji śląskiej,) z siedzibą we Wrocławiu, a od 18 stycznia 1941 roku wraz z rejencją opolską tworzyła odrębną Provinz Oberschlesien (prowincję górnośląską,) z siedzibą w Katowicach. Aktion Saybusch dowodził obergruppenfuehrer SS Erich von dem Bach-Zelewski główny oprawca Powstania Warszawskiego), który osobiście objeżdżał wsie, a później witał niemieckich kolonistów, pochodzących głównie z terenów Bukowiny w Rumunii.
Wysiedlonych żołnierze i policjanci niemieccy zgrupowali w Żywcu, Rajczy i Suchej, skąd koleją byli wywożeni do miejscowości w Generalnym Gubernatorstwie. Wywozili i zostawiali na miejscu samych sobie. Na dodatek miejscową ludność Niemcy informowali, że deportowani są przestępcami, co dodatkowo utrudniało ich położenie.
Młodych rejestrowały niemieckie urzędy pracy. Byli wywożeni na przymusowe roboty do Rzeszy. Odbierano w ten sposób rodzinom ich żywicieli. Wysiedleni nie mieli prawa wrócić na ziemie wcielone do Rzeszy, ponieważ od razu byli rozstrzeliwani lub wywożeni do obozów koncentracyjnych.
Ogółem w ciągu niespełna trzech miesięcy Niemcy wysiedlili Polaków z 35 miejscowości z powiatu żywieckiego: Brzuśnik, Bystra, Cięcina, Cisiec, Gilowice, Jeleśnia, Juszczyna, Kamesznica, Kocoń, Krzeszów, Kuków, Lachowice, Las, Leśna, Lipowa, Łękawica, Milówka, Moszczanica, Rajcza, Radziechowy, Rycerka Dolna, Rychwałd, Stryszawa, Słotwina, Sopotnia Mała, Sól, Sucha, Szare, Ślemień, Trzebinia, Wieprz, Zadziele, Zwardoń, Żywiec. Deportacje nie objęły Żydów oraz rodzin, których przynajmniej jeden członek przebywał w tzw. starej Rzeszy i był zobowiązany do świadczeń na rzecz obrony. (zob: 81 lat temu Niemcy rozpoczęli akcję wysiedleń Polaków z Żywiecczyzny)
Po wypędzeniu Polaków, przed umożliwieniem zajęcia gospodarstwa przez Niemców, do wsi wprowadzano tzw. ekipy porządkowe, złożone z Żydów i młodych kobiet, przymusowo zabranych z okolicznych, niewysiedlonych wsi. Na tak „oczyszczone” obejścia wprowadzali się osadnicy. Każda niemiecka rodzina otrzymywała po kilka mniejszych gospodarstw chłopskich, aby zbudować wielkopowierzchniowe gospodarstwo rolne. Aktion Saybusch została zakończona przede wszystkim wskutek interwencji generalnego gubernatora Hansa Franka, który nie chciał przyjmować tysięcy ludzi. Polaków nadal jednak wysiedlano, ale już na ziemie wcielone do Rzeszy, a później do tzw. Polenlagrów, skąd byli kierowani do pracy przymusowej.
Do końca wojny Niemcy wysiedlili z Żywiecczyzny ok. 50 tys. Polaków, czyli ok. 30 proc. mieszkańców. Część z nich powróciła na swoje tereny dopiero w 1945 r. Zastali oni zniszczone i zrabowane gospodarstwa. W opinii historyków akcja wysiedleńcza była jednym z najbardziej tragiczniejszych wydarzeń w dziejach Żywiecczyzny. Aby wyobrazić sobie, choć trochę, jak wyglądały wysiedlenia i czyszczenie obejść trzeba zapoznać się ze wspomnieniami ludzi, którzy przeżyli tę gehennę.
Policja otaczała wybraną wieś, a do poszczególnych domów wchodzili policjanci, informując gospodarzy o konieczności opuszczenia domu w ciągu 20 minut. Wolno było zabrać tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Cały majątek ruchomy i nieruchomy podlegał konfiskacie, łącznie z gotówką i kosztownościami. Wysiedlani w pośpiechu pakowali chleb, ciepłą odzież, czasem też rodzinny album lub krzyż znad drzwi.
Jak wspomina Władysław Skórzak z Jeleśni „(…) Zbudził nas głośny łomot. Gdy mama wyszła na ganek zobaczyła kilku niemieckich żołnierzy z karabinami. Miałem wtedy niewiele ponad 6 lat. Byliśmy zaskoczeni tym, że nas wysiedlają, bo słyszeliśmy, że Niemcy raczej zostawiali rodziny rzemieślników, których wykorzystywali do różnych prac, a mój ojciec był stolarzem. Jeden z Niemców, który mówił po polsku, nie słuchając wyjaśnień matki powiedział tylko: „Ubierać się natychmiast!”. Dali nam około 15 minut na ubranie się i spakowanie. Pamiętam, że mama założyła mi krótki spodnie i mundurek podobny do ubrania leśniczego. Niemcy nie pozwolili nam prawie nic wziąć ze sobą – ani jedzenia, ani picia, ani dodatkowych ubrań.
Gdy ojciec chciał zabrać pieniądze, żołnierz niemiecki odebrał mu je. Mamie pozwolili jedynie zatrzymać obraz Pana Jezusa w cierniowej koronie i mały obrazek z wizerunkiem św. Franciszka z Asyżu. Mówię o tym, bo tylko one przewędrowały z nami całą tułaczkę i wróciły później do domu. Mama zawinęła obrazy w ciepłą chustę nazywaną szalinką, którą pozwolono jej wziąć. Przed wyjściem kazali zostawić otwarte, a w nich klucz. Podobnie było w sąsiedniej Sopotni Wielkiej.(…) Wysiedlenia Polaków z Żywiecczyzny - wspomnienia Władysława Skórzaka z Jeleśni.
Franciszka Brysiowa, ówczesna mieszkanka Dolnej Soli w gminie Rajcza miała 13 lat, kiedy wraz z rodziną musiała opuśić swój dom: (…) Nasz dom nie był bogaty - opowiada dziś. - Tata zginął przed wojną w wypadku, miałam dwie siostry i brata. Mieszkali my w domku drzewianym. Mama gospodarzyła, mieliśmy dwie krowy, świnie my chowali i w polu robili, wszystko rękami. Jednego ranka mama poszła krowy doić, my jeszcze leżeli w łóżkach. Mama przyszła tyle co z mlekiem, zaraz czterech weszło żołnierzy, teraz to wiem, że niemieckich, ale wtedy nie wiedziałam przecież. Jeden trochę umiał po polsku. A my wszyscy do mamy, mamy się łapiemy za spódnicę. Ja była najstarsza, najmłodsza siostra miała siedem lat. Obok była mamina siostra, w jednym domu my mieszkali. Tam też był krzyk taki. Ciotka miała czworo dzieci, jedno malutkie, w podusi je niesła. Nic my nie pakowali, bo nic nie dali. Mama wzięła ino chleb i trochę cukru w torebce. I związała do prześcieradła jedną pierzynę, i wzięła ze sobą na ramię, a my koło mamy. I oni chodzili po domu, zdejmali obrazy i kładli na taką kupkę, i jeden z nich wyniósł przed dom. Na podwórku butami podeptali. Jak nas już wygnali przed dom, to jeden przyszedł ku mamie i kolczyki zabrał mamie z uszu. Trochę krwi poleciało. Mojego ojca bratowa miała siostrę w Niemczech i oni zostali, ich nie wysiedlili. Potem nas zgnali z górki na główną drogę i tu stało auto. Auto było nie kryte, my po takiej drabince wychodzili, ile nas tam było naupychane. I wieźli nas do Rajczy. I tam my byli dzień i noc.
1 października 1.10.1940 r., równocześnie z Rajczą, wysiedlono także miejscowość Rycerkę Dolną. Jak Objęło 143 rodzin liczących 700 osób., które następnie ciężarówkami zawieziono do sanatorium w Rajczy, a stamtąd na stację kolejową, skąd pociągiem złożonym z wagonów osobowych i towarowych, wyjechali do Łodzi, a następnie w dniu 3.10.1940 r. dotarli do stacji Miechów. W Miechowie wysadzono część transportu, a pozostałych przewieziono do stacji Zastów, skąd wysiedlonych przewieziono do Luborzycy. Tam niektóre dzieci „odpowiednie rasowo” oddzielono od rodziców i umieszczono w Domu Kultury pod opieką sióstr zakonnych. Cześć dzieci została zabrana przez rodziny niemieckie, a część skierowana do pracy w gospodarstwach rolnych prowadzonych przez osadników niemieckich.
( zob: Zbigniew Paciorek, Wójt Gminy Rajczaa, „81. rocznica „Saybusch Aktion” czyli „Akcji Żywiec”, )
Transporty potrzebowały nierzadko kilku dni, by pokonać dystans dwustu lub trzystu kilometrów. W warunkach zimowych, bez dostępu do pożywienia i wody pitnej droga ta była udręką. Na wszystkich kolejnych etapach poddawani byli rewizjom, Niemcy szukali ukrytych pieniędzy i kosztowności. W czasie podróży nie mogli opuszczać wagonów, w czasie każdego postoju pociąg był pilnowany przez żandarmów. Ci, którzy podróżowali wagonami osobowymi, mogli otworzyć okno, przez które czasami miejscowa ludność podawała im jedzenie. W takich wagonach były też toalety. W Miechowie czekały na wysiedlonych furmanki z terenu powiatu. Wysiedleni trafili do wsi: Kalina Mała, Posądza, Pogwizdów, Rzerzuśnia, Kozłów, Parkoszowice, Wierzbica, Wawrzeńczyce. Luborzyca. Zabudowania w tych wsiach pozbawione były urządzeń sanitarnych i podłóg, często były kryte strzechą, tylko czasami były w nich sprzęty w postaci łóżek, taboretów i stołów. Wysiedleni pomagali przy pracach w gospodarstwach, otrzymując za to jedzenie.
Niektórzy mężczyźni decydowali się na zatrudnienie w miejscowościach oddalonych po kilkanaście kilometrów od wiosek, w których pozostawiali rodzinę. Dzieci miały możliwość uczenia się w klasowej polskiej publicznej szkole powszechnej. Niektórzy wysiedleni przystąpili do oddziałów partyzanckich działających na tamtym terenie. (Aktion Saybusch, Wysiedlenie mieszkańców Żywiecczyzny przez okupanta niemieckiego 1940-1941,Mirosław Sikora (współpraca Monika Bortlik-Dźwierzyńska)Katowice 2010)
Jak wynika z korespondencji z p. Zuzanną Małgorzatą Holik Gołek wśród wysiedlonych w Rycerki Dolnej była rodzina Alojzego i Franciszki Ryłko, która przez okres wojenny znalazło swoje miejsce w Naramie. Mieszkała u jednego z gospodarzy. Mieli dziewiatkę dzieci. Dwójka z tych dzieci: Czesław i Wiesława, przyszło na świat w Naramie.
Jak już pisałem znałem okrutną historię Aktion Saybusch, jednakże związanie z nią Naramy jest dla mnie zaskoczeniem. W żadnym z dokumentów i opracowań nie natrafiłem na informację, że na terenie miejscowości Narama, przebywali wysiedleńcy z okolic Żywca. A jeżeli w Naramie przebywała jedna rodzina, to być może zarówno w Naramie, jak i innych miejscowościach Gminy Iwanowice takich rodzin mogło być więcej. Mam zatem apel, spróbujmy poszperać w rodzinnych archiwach, popytać naszych seniorów, może znajdziemy więcej informacji na temat państwa Ryłków, bowiem wraz z odchodzeniem starszych Naramianek i Naramian informacje o tej rodzinie się zacierają. Być może oprócz Państwa Ryłków w Naramie lub okolicach znalazły schronienie innne rodziny wyrzucone ze swoich domów na Żywieczczyźnie i skazane na tułaczkę po obcych domach?
Ja ze swej strony liczę na pomoc p. Zuzanny Małgorzaty Holik Gołek, wnuczki tych państwa i dodatkowo spróbuję skontaktować się z Władzami Gminy Rajcza i katowickim IPN. Być może uda się ustalić, jak potoczyły się dalsze losy tej rodziny Ryłków, wojennych mieszkańców Naramy. Oraz zorientować się, czy w naszej okolicy nie przebywało więcej ofiar hitlerowskiej Aktion Saybusch. Jest to na pewno historia o której warto pamiętać.
A wracając do mojego osobistego zainteresowania się historią Aktion Saybusch. Jak już wcześniej pisałem gmina Andrychów w powiecie wadowickim została włączona do Landkreis Bielitz (powiat bielski) w składzie utworzonej w 1939 Rejencji Katowickiej. Zatem dekret Adolfa Hitlera o umocnieniu niemczyzny z 7 października 1939 r objął również Ziemię Andrychowską.
Kiedy w 1992 roku przeprowadziłem się za żoną do Roczyn w gminie Andrychów dowiedziałem się, że właśnie Roczyny były jedną z miejscowości, które podpadały pod wysiedlenia na mocy dekretu Hitlera. Wywłaszczono i wysiedlono z własnych gospodarstw Polaków, a w to miejsce osadzono niemieckich „bauerów”. Nie wszystkich dawnych polskich właścicieli deportowano, część z nich pozostawiono i ich rodziny wraz z niepełnoetnimi dziećmi zmuszono do niewolniczej pracy w odebranych im gospodarstwach. Roczynianie z zamożnych gospodarzy stali się niewolnikami mieszkającymi w w przybudówkach gospodarczych i pracującymi u niemieckiego Pana, który wygodnie z rodziną mieszkał w ich domu. Uciekając przed frontem, Niemcy opuścili te tereny, zabierając wszystko, co tylko zabrać potrafili, a co nie mogli wziąć z dobytki żywego lub martwego, to zniszczyli. Polacy utracili w ten sposób swój dorobek życia, nie uzyskawszy znikąd żadnego zadośćuczynienia.
W 1991 w wyniku porozumienia zawartego pomiędzy rządem Polski i Niemiec została założona Fundacja Polsko Niemieckie Pojednanie, z zadaniem pomocy ofiarom państwa niemieckiego z czasu II Wojny Swiatowej. W pierwszej transzy najwyższe kwoty dostawały osoby, które pracowały niewolniczo w obozach koncentracyjnych. Odbierały po 15 tys. marek niemieckich. Przeciętna kwota odszkodowania oscylowała w granicach od 2 do 4 tys. marek. Z pomocy skorzystało w sumie kilkaset tysięcy pracowników przymusowych i ich spadkobiercy.
Natomiast od 2001 roku FPNP podjęła wypłaty z drugiego funduszu niemieckiego (a także austriackiego), tym razem dla b. robotników niewolniczych i przymusowych III Rzeszy w Polsce. Stało się tak w wyniku zakończenia międzynarodowych negocjacji (również z udziałem Polski) prowadzonych w latach 1999-2000. Podstawą prawną do wypłaty świadczenia jest uchwalona 2 sierpnia 2000 r. przez Bundestag ustawa powołująca do życia niemiecką Fundację ˝Pamięć, Odpowiedzialność i Przyszłość˝. Pojawiła się wówczas nadzieja, że przymusowo wysiedleni i zmuszeni do niewolniczej pracy otrzymają jakąkolwiek gratyfikację. Okazało się jednak inaczej. Tych, którzy potracili swoje majatki i byli w nich niewolnikami nie zostali w niej uwzględnieni.
Po rozmowach i konsultacjach w poszkodowanymi zgłosiłem sprawę do krakowskiego Instytutu Pamięci Narodowej. Sprawa nabrała medialnego rozgłosu.
Jak np. pisała Gazeta Wyborcza (…) „Krakowski Instytut Pamięci Narodowej właśnie wszczął postępowanie w sprawie "bezprawnych wysiedleń obywateli polskich na terenach włączonych do III Rzeszy, zagrabienia ich majątków oraz zmuszania ich do niewolniczej pracy we własnych gospodarstwach rolnych przez okupacyjnych zarządców.
- To nowe doniesienie włączyliśmy do śledztwa prowadzonego już od 2001 r. w sprawie deportacji Polaków podczas okupacji z powiatu wielickiego - informuje Robert Parys, prokurator z krakowskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej. - Polacy podczas okupacji byli wysiedlani ze swoich gospodarstw i nieruchomości - opowiada Zbigniew Grzyb ze wsi Roczyny pod Andrychowem, który w połowie kwietnia zgłosił sprawę do IPN. - Na ich miejsce sprowadzano niemieckich osadników. Wielu dawnych polskich właścicieli jednak nie deportowano, a zmuszano do niewolniczej pracy w odebranych im gospodarstwach. Uciekając przed frontem, Niemcy opuścili te tereny, zabierając wszystko, co tylko zabrać potrafili. Polacy utracili w ten sposób swoje majątki. Zbigniew Grzyb złożył wniosek do IPN, bo jego zdaniem w świetle prawa sytuacja ludzi zmuszonych do pracy we własnych gospodarstwach jest gorsza od sytuacji tych Polaków, których deportowano podczas okupacji.
- Deportowani mogą ubiegać się o odszkodowania za pracę niewolniczą, ponieważ zwykle są w stanie wskazać, u kogo wtedy pracowali w Niemczech. Natomiast pracującym u niemieckich osadników trudno dopominać się o zadośćuczynienia. Zwykle nie mają żadnych pisemnych zaświadczeń potwierdzających taką pracę. Dlaczego? Bo pod koniec wojny wycofujący się Niemcy zabierali lub niszczyli wszystkie dokumenty, poza tym zbieranie informacji o osadnikach podczas okupacji było traktowane przez Niemców jako szpiegostwo i groziło zesłaniem do obozu zagłady - wyjaśnia Zbigniew Grzyb.
IPN zamierza drobiazgowo zbadać sprawę.
- Nasze śledztwa mają charakter historyczny, stąd trudno przewidzieć, ile potrwają - wyjaśnia prokurator Robert Parys. - Ostateczne ustalenia w tej sprawie nie będą także jednoznaczne z przyznaniem ewentualnych odszkodowań, ale mogą być podstawą do wystąpienia z wnioskami o odszkodowania do sądów.
- Gdyby śledztwo IPN potwierdziło naszą wersję, wtedy moglibyśmy wystąpić z roszczeniami do władz Republiki Federalnej Niemiec, która jest prawnym spadkobiercą III Rzeszy - zapowiada Zbigniew Grzyb. (Bartłomiej Kuraś, Małopolskie roszczenia za utracone podczas okupacji niemieckiej mienie, Gazeta Wyborcza; 05.05.2004, 00:00: )
A jakie Post Sciptum?
Wszczęte w 1998 roku postępowanie w tej sprawie katowicki oddział IPN umorzył w marcu 2005 roku. Decyzja była uzasadniona śmiercią sprawców kierowniczych: Hitlera, Himmlera i von dem Bacha-Zelewskiego a dla pozostałych z powodu skazania sprawców wysiedleń w trakcie procesów norymberskich.
Śledztwo w sprawie wysiedleń Polaków w latach 1940-42 z części powiatu wadowickiego, która podczas niemieckiej okupacji została włączona do III Rzeszy, w grudniu 2009 roku umorzył krakowski oddział IPN. Ówczesny naczelnik oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Krakowie prokurator Piotr Piątek uzasadnił umorzenie śmiercią osób, którzy doprowadzili swymi decyzjami do akcji wysiedlenia oraz kierowali nią: Adolfa Hitlera (wydał dekret o umocnieniu niemczyzny), Heinricha Himmlera (był odpowiedzialny za jego realizację), a także Obergruppenfuehrera Erich von dem Bacha-Zelewskiego (pełnomocnik Himmlera).
W związku z umorzeniami postępowań nie dotarłem do informacji, aby któraś z roczyńskich rodzin, która nie była deportowana gdzieś daleko, a zmuszona do niewolniczej pracy na miejscu otrzymała za tę niewolniczą pracę dla Niemców i zniszczony majątek choć grosz odszkodowania. Po prostu, chyba nikt nie poczuwał się do winy.
Foto nieoznaczone inaczej w tekście jest ogólnodostępnych zasobów IPN
Zbigniew Grzyb