18.12.1944. Potyczka w Naramie.
 


9px;"> 
 
18.12.1944.
Potyczka w Naramie.
Potrzebna, czy niepotrzebna śmierć młodego polskiego partyzanta.
.
Długo zastanawiałem się, czy teraz podejmować ten temat, czy może poczekać do momentu, kiedy w pisaniu esejów poświęconych Naramie chronologicznie dojdziemy do czasów II wojny Światowej. O tym, aby właśnie teraz zając się tym tematem zdecydowały ostatnie publikacje, które powielają narrację i twierdzenia krzywdzące dla ówczesnych mieszkańców Naramy. Być może potyczka między żołnierzami niemieckimi i partyzantami AK jaka miała miejsce 18 grudnia 1944 roku, w czasie której śmiertelnie ranny został sierż. pchor. AK Bogdan Kleszczyński, była wynikiem nieporozumienia lub przekazania dowództwu AK błędnych informacji o złej sytuacji, jaka rzekomo zaistniała w Naramie pod koniec 1944 roku. Ale zacznijmy od początku.

Po przegranej kampanii wrześniowej Polacy nie pogodzili się z niemiecką okupacją Polski. Jak wiadomo najdłużej walczył oddział mjr Henryka Dobrzańskiego ps. „Hubal”, bo aż do końca kwietnia 1940 roku. Wcześniej, bo 27 września 1939 zostaje powołana Służba Zwycięstwu Polski, 13 listopada 1939 rozkazem Naczelnego Wodza powstaje Związek Walki Zbrojnej, opierający się na strukturach SZP a 14 lutego 1942 ZWZ także rozkazem Naczelnego Wodza, gen. Władysława Sikorskiego zostaje przemianowany na Armię Krajową, w skład której weszli wszyscy żołnierze pozostający w czynnej służbie wojskowej. Miejscowość Narama znalazła się na terenie działania Inspektoratu Rejonowego ZWZ/AK Miechów działający pod kryptonimami kolejno: "Miś", "Michał", "Maria". Obejmował teren przedwojennego powiatu miechowskiego (w tym tereny obecnego powiatu proszowickiego), wsch. część olkuskiego z Wolbromiem i płd. część powiatu pińczowskiego. Teren ten obejmował 2.971 km kwadratowych i był zamieszkany przez 370 tys. osób. W ramach Inspektoratu Rejonowy AK Miechów działała Komenda Obwodu Miechów „Magdalena” oraz podległe jej komendy podobwodów: Północny - Książ Wielki „Kazia Magdalena”; Centralny - Miechów „Magda Magdalena”; Południowy - Proszowice „Pela Magdalena”. Komendy placówek były zlokalizowane w następujących miejscowościach: Miechów „Mewa”; Charsznica „Czapla”; Słomniki „Skowronek”, „Skowronek I” a potem „Skowronek II”; Prandocin „Pardwa”; Michałowice „Malwa”; Giebułtów „Skrzetuski”; Czaple Wielkie „Jastrząb”; Kalina Wielka „Kot”. Na terenie działania Komendy Placówki „Skowronek” punkty kontaktowe znajdowały się w Słomnikach w domu Ignacego i Marianny Beliczyńskich i dom Janiny Kulikiewicz a w Gminie Iwanowice w Sułkowicach, we młynie Jana i Marianny Misztal.

Podczas II Wojny Światowej w Naramie miały miejsce wydarzenia warte odnotowania, których część już została przedstawiona, a część zostanie opisana w przyszłości. Teraz chciałbym się skupić jedynie na wydarzeniach z grudnia 1944 roku i okolicznościach, które do tych wydarzeń doprowadziły.

W 1944 roku przygotowując się do akcji „Burza” rozpoczęło się scalanie polskiego podziemia niepodległościowego. Dlatego też wiosną tego roku w w miejsce dotychczasowych obwodów, podobwodów i placówek powstały dwie wielkie jednostki bojowe: 106 Dywizja Piechoty Armii Krajowej Ziemi Miechowskiej, Olkuskiej i Pińczowskiej („Dom”). W czerwcu 1944 r. 106 DP AK posiadała zorganizowane trzy pułki piechoty: 112 pp Ziemi Miechowskiej (krypt. „Mleczarnia”), d-ca kpt. „Mak” (Kamil Gudowski), 166 pp Ziemi Olkuskiej (krypt. „Winiarnia”), d-ca kpt. „Teofil” (Jan Kałymon), 120 pp Ziemi Pińczowskiej (krypt. „Kawiarnia”), d-ca kpt. „Sewer” (Roman Zawarczyński) oraz Krakowska Brygada Kawalerii Zmotoryzowanej Armii Krajowej („Bank”), razem ok. 20 tys. żołnierzy. W skład Brygady wchodził 8 Pułk Ułanów „ Ul” i 5 Pułk Strzelców Konnych „Pszczoła”. Każdy pułk składał się z trzech batalionów po trzy kompanie (przywiązane do rejonów ich formowania: np. 8 Pułk 1 komp. Igołomia, 2 komp. Wierzbno, 3 komp. Wawrzeńczyce; np. 5 Pułk 1 komp. Skała, 2 komp. Minoga, 3 komp. Cianowice. Razem we wszystkich kompaniach i służbach było to ok. 5000 żołnierzy.

Ważną w kontekście Naramy jest również informacja o zgrupowaniu „Żelbet”, jednej z najaktywniejszych jednostek garnizonu krakowskiej AK. Większość akcji „Żelbetu” odbywała się poprzez akcyjne zgrupowania członków. Zadanie "Żelbetu" polegało głównie na dywersji oraz akcjach likwidacyjnych konfidentów. Po akcjach żołnierze Żelbetu wracali do miejsc zamieszkania. Było tak do maja 1944 roku, kiedy zaistniała konieczność utworzenia oddziału leśnego zgrupowania i przeniesienia go do lasów na północ od Krakowa, w tym do lasu naramskiego. Górzyste ukształtowanie terenu oraz poprzecinany dolinami las był doskonałym miejscem schronienia dla „spalonych” członków ruchu oporu. Punktem kontaktowym, miejscem zbiórek i spotkań partyzanckich była położona na skraju lasu leśniczówka, z której rozciągał się doskonały widok na dolinę Naramki, którą wiodła droga od centrum Naramy oraz na Szczodrkowice, od których również mogło nadejść niebezpieczeństwo. W razie zagrożenia zgromadzeni z leśniczówce zawsze mogli odskoczyć głębiej w las.

Kiedy 24 marca 1944 Niemcy aresztowali komendanta Okręgu AK-Kraków płk. Józefa Spychalskiego ps. „Luty” (nota bene brata Mariana Spychalskiego, d-cy promoskiewskiej GL), dowództwo AK podjęło decyzję o jego odbiciu z więzienia. Aby przeprowadzić skuteczną akcję zaistniała konieczność dozbrojenia miejskiego garnizonu „Żelbetu”. Ponieważ w związku z przygotowaniami do „Burzy” i tak planowano dozbrojenie oddziałów polskiej armii podziemnej dlatego wystąpiono do Rządu na Emigracji o dostarczenie uzbrojenia. Zrzutu dokonano nocą z 14 na 15 kwietnia 1944 r. na placówkę zrzutową „Kura 1”, znajdującą się w pobliżu Koniuszy – Szreniawy. Oprócz broni i innego koniecznego do walki sprzętu w zrzucie znalazły się również paczki z dolarami w banknotach i złocie. Oprócz środków koniecznych do walki, w Koniuszy wylądowali również Cichociemni: ppor. Bronisław Kamiński ps. „Golf”, ppor. Włodzimierz Lech ps. „Powiślak, ppor. Józef Wątróbski ps. „Jelito” i ppor. Jerzym Niemczyckim ps. „Janczar”. Następnie broń i pieniądze trzeba było dostarczyć do Krakowa. Do przeniesienia broni zrzutowej z rejonu wsi Koniusza k/Proszowic, komendant Odcinka „Żelbet” kpt. „Kordian” wyznaczył zespół 32 ludzi z 3 komp. I Baonu. Zespołem kierowali d-ca kompanii ppor. „Gołąb” (Adam Żuwała) i por. „Mazepa”(Władysław Miciek, cichociemny). 6 maja 1944 roku 32 osobowy konwój dotarł do gospodarstwa Józefa Bobera ps. "Karp" w Łęgu k/Krakowa. Partyzanci przez „Gołębia” zostali rozpuszczeni do domów, natomiast broń ze zrzutu pozostała pod osłoną 6 ludzi z „Żelbetu” i czterech cichociemnych pod dowództwem por. „Golfa” (Bronisław Kamiński) a „Gołąb” udał się do Krakowa na punkt kontaktowy. Dwa dni później 8 maja, około południa, gospodarstwo zostało otoczone przez Niemców. W wyniku walki, która się wywiązała polegli cichociemni: ppor. Bronisław Kamiński ps. "Golf", ppor. Włodzimierz Lech ps. "Powiślak", ppor. Józef Wątróbski ps. "Jelito", żołnierze AK: Henryk Walczak ps. "Waligóra", Zygmunt Szewczyk ps. "Tygrys", Leszek Korol ps. "Krzyś". Z okrążenia udało się wyrwać Jerzemu Niemczyckiemu ps. "Janczar", Edwardowi Grzybowi ps. "Sęp", Zbigniewowi Dudzikowskiemu ps. "Wyrwidąb", Tadeuszowi Żuwale ps. "Rezuła". Powracający z Krakowa bez broni „Gołąb” mógł się walce przyglądać jedynie z daleka. Następnie grupa ocalałych, pod dowództwem „Gołębia”, po wielu przygodach dotarła w rejon Słomnik, gdzie pozostano na kwaterach, m.in. w Naramie. Tutaj dołączali do nich ludzie, którym groziła dekonspiracja, np. 05.07.1944 r. do oddziału dołączył ppor. Artur Korbiel ps.„Bicz” z grupą ponad dwudziestu ludzi z dywersji „Żelbetu” z Krakowa. W wyniku rozkazu przełożonych dowodzenie oddziałem przejął „Bicz” a jego zastępcą został „Gołąb”. Następnie na początku sierpnia 1944 r., w związku z masowymi aresztowaniami w Krakowie, do oddziału „Bicza” sukcesywnie kierowano ludzi „spalonych” w mieście.

W okresie „czujności” przed „Burzą” oddział przeprowadził kilka mniejszych akcji, m.in. 28.08.1944 r. w Owczarach zlikwidowano patrol policji niemieckiej, 30.08.1944 r. w Naramie rozbrojono 9 Niemców. Stan liczebny oddziału „Bicza” wzrósł do ponad 120 ludzi, z których – niestety - aż 40 nie posiadało uzbrojenia. Tych, 14 sierpnia plut. pchor. „Mewa”(Jan Filipkowski) odprowadził do Krakowa.

Przeprowadzono również jedną z większych akcji. 13.08.1944 r. we wsi Sieciechowice (gm. Iwanowice) oddział „Bicza” (w składzie trzech plutonów) stoczył walkę z policjantami ukraińskimi, którzy stacjonowali w Wilczkowicach. Ukraińcy stracili kilkudziesięciu zabitych i rannych oraz 16 koni i 8 wozów. Ponieważ oddział był cały czas śledzony przez Niemców, podjęto decyzję o oderwaniu się od wroga i kierowanie się lasami w stronę kieleczczyzny. Dlatego po walce oddział „Żelbetu” wycofał się przez miejscowość Wesoła do rejonu wsi Barbarka. W lasach koło Barbarki oddział pojawił się 14 sierpnia 1944 roku. Ponieważ 15 sierpnia było Święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny i kolejna rocznica zwycięskiej Bitwy Warszawskiej 1920 r., a w oddziale było dwóch księży, za schwytanie których okupant wyznaczył nagrodę, zdecydowano, że w tym dniu o godz. 10.00, na polanie w lesie, odprawiona będzie uroczysta Msza św. na którą zaproszono również mieszkańców okolicznych miejscowości.

15.VIII rano w miejscu planowanych uroczystości, oprócz 120 partyzantów, pojawiła się liczna grupa mieszkańców Barbarki i okolic. Rozstawione czujki zabezpieczały las przed Niemcami. Niestety, w tym czasie na drodze niedaleko lasu pojawił się samochód wiozący Niemców. Wedle jednych relacji Niemcy jechali po żywność do Gołyszyna, wedle innych samochód wiózł lotników niemieckich a jeszcze inni twierdzą, że był to niemiecki patrol na motocyklach. Faktem jest, że patrol partyzancki Niemców ostrzelał, w wyniku czego zginął jeden z wysoko postawionych oficerów niemieckich. Po incydencie, prawie natychmiast pojawiło się silne zgrupowanie niemieckie i leśny oddział, wraz z cywilami, został otoczony. Wywiązała się prawie godzinna walka, w której po stronie niemieckiej zginęło 18 żołnierzy, 14 zostało rannych, kilku dostało się do niewoli. Partyzanci stracili 2 zabitych (Bonifacy Warszak ps.„Topola”, Kazimierz Pachno ps. „Kos”) oraz 2 ranych (Anglik o pseudonimie „Jim” i Bogdan Borzoski „Bogdał”). Cywilom w większości udało się wydostać z kotła a partyzanci z powodu braku amunicji musieli się wycofać głęboko w las. Niemcy w odwecie, ściągnąwszy jeszcze dodatkowe posiłki w tym samochody pancerne, które nadjechały od strony Miechowa, Krakowa i Wolbromia, przeprowadzili krwawą pacyfikację miejscowości Barbarka, w wyniku której zostało zamordowanych 62 cywilów (mężczyzn, kobiet, dzieci i starcy) z Barbarki, Iwanowic, Lesieńca, Minogi, Poręby Laskowskiej, Ściborzyc, Sieciechowic, Tarnawy i Zagaja. Aby spalić domy i obejścia w Barbarce Niemcy użyli samolotu, który zrzucał fosforowe płyty, podpalając w ten sposób kolejne domy i zabudowania kryte słomianą strzechą. W pacyfikacji uczestniczyli również policjanci z oddziału ukraińskiego, który mścił się za straty, jakie poniósł dwa dni wcześniej pod Sieciechowicami.

Biorąc pod uwagę możliwość kolejnych akcji Niemców, ppor. „Bicz” zwalnia rannych żołnierzy niemieckich i opuszcza zagrożony teren. Oddział zajmuje kwatery w Naramie (w domach i lesie). Już po tej walce d-ca „Żelbetu” kpt. „Kordian” doceniając problem nieuzbrojonych partyzantów, decyduje się na dozbrojenie oddziału „Bicza” kosztem pododdziałów miejskich. W tym celu polecił ppor. ”Nawarze” przygotować dwie furmanki z bronią, amunicją i granatami dla oddziału "Bicza". Ponieważ 18.08.1944 r. „Nawara” został aresztowany, transport uzbrojenia do Naramy odprowadził ps. „Koński” (Adam Kowalski). Wraz z nim pojechał por. ps. „Siekierz”, wówczas już I-szy z-ca komendanta „Żelbetu”. Pod koniec sierpnia 1944 r. do oddziału „Żelbetu” skoncentrowanego już w lasach pod Goszczą dociera por. „Siekierz”, przynosi rozkaz o przegrupowaniu odziału na tereny Beskidu Wyspowego położone pomiędzy doliną Raby a Kotliną Sądecką. Tam zgodnie z wytycznymi dowódcy 6 DP AK ppłk. „Odweta” (Wojciech Wajda), „Żelbet” otrzymał zadanie ochrony pól zrzutowych.

Przed wymarszem na nowy teren działania, w ostatnią niedzielę sierpnia 1944 roku, żołnierze AK „Żelbet” w szyku i pełnym uzbrojeniu przymaszerowali na Mszę Świętą do Kościoła Parafialnego w Naramie, żegnając się w ten sposób z lokalną społecznością i polecając się Bogu na dalszą drogę.



Jak już wcześniej pisałem, na terenie obszaru, na którym leży Narama, Inspektor "Marii", mjr Bolesław Nieczuja-Ostrowski ps. "Bolko"-"Tysiąc", w okresie akcji scaleniowej, zgodnie z Tabelą jednostek odtworzył 106 Dywizję Piechoty i Krakowską Brygadę Kawalerii Zmotoryzowanej do których zostały wcielone liczne oddziały i pododdziały działające w ramach Inspektoratu "Maria". W efekcie 29 lipca w Koniuszy, w ówczesnym miejscu postoju Inspektora "Marii", dowódca obszaru powstańczego Kraków-Śląsk, wykonujący od poprzedniego dnia funkcję komendanta Okręgu Krakowskiego "Muzeum", gen. bryg. Stanisław Rostworowski, ps. "Brzask"-"Odra" podczas swej inspekcji w sztabie "Marii" mianował dowódcą 106 Dywizji Piechoty mjr. "Bolko", nie zwalniając go z obowiązków Inspektora Inspektoratu „Maria”. Dowódcą Krakowskiej Brygady Kawalerii Zmotoryzowanej został mianowany mjr Edward Kleszczyński, ps. "Miechowita"-"Dzik", który administracyjnie, aż do momentu "Powstania" lub "Burzy", miał podlegać mjr. "Bolko". W Ramach Krakowskiej Brygady Kawalerii Zmotoryzowanej sformowany został 5 Pułk Strzelców Konnych "Pszczoła", "B/P", "CC/P", którego dowódcą mianowany został rtm. Jerzy Jasielski, ps. "Jawa", II batalionem (dywizjonem) pułku (tzw. iwanowickim) dowodził por. Otto Śmiałek, ps. "Kalina”, "Kuźnia", "II/Pszczoła", w ramach którego działały: 1 kompania "Zagroda" (gm. Michałowice) z dowódcą ppor. Romanem Parzniewskim, ps. "Gruda", 2 kompania "Schronisko" (gm. Iwanowice) z dowódcą ppor. Stanisławem Dylągiem, ps. "Cedro" i 3 kompania "Przystań" (miasto i gmina Słomniki) którą dowodził ppor. Wincenty Ciesielski, ps. "Rejtan", następnie ppor. Władysław Rojek, ps. "Butny". Nota bene porucznik Stanisław Dyląg ps. „Cedro:, „Jeż”. pochodził z m. Czaple Małe (gm. Gołcza), po klęsce wrześniowej na czas wojny znalazł schronienie u rodziny w Iwanowicach.

Po wymarszu oddziałów „Żelbetu” całość spraw wojskowych i odpowiedzialności za teren, na którym działał wcześniej „Żelbet”, przejęło bezpośrednio dowództwo Krakowskiej Brygady Zmotoryzowanej. Było to ważne, ponieważ w początkach października pojawił się problem, który musiał zostać pilnie rozwiązany. Po upadku Powstania Warszawskiego i przymusowym wysiedleniu mieszkańców Stolicy w Krakowie i okołokrakowskich miejscowościach pojawiło się tysiące ludzi, mężczyzn, kobiet i dzieci, którzy wymagali natychmiastowej pomocy.

Powstanie Warszawskie wybuchło 1 sierpnia 1944 roku i trwało do 3 października 1944 r. Było jednym z elementów akcji „Burza” mającej na celu militarne wyzwalanie kraju spod okupacji wraz ujawnieniem się i oficjalną działalnością najwyższych struktur Polskiego Państwa Podziemnego. Wynikiem Powstania miało być samodzielne wyzwolenie stolicy jeszcze przed wkroczeniem Armii Czerwonej. Jednakże po wybuchu powstania Armia Sowiecka wstrzymała ofensywę i jednocześnie Sowieci odmówili udzielenia powstaniu poważniejszej pomocy. Wsparcie udzielone powstańcom przez USA i Wielką Brytanię nie wpłynęło w sposób istotny na sytuację w Warszawie. W rezultacie słabo uzbrojone oddziały powstańcze po 63 dniach samotnej walki musiały skapitulować 3 października 1944. Jak czytamy w wikipedii, w trakcie dwumiesięcznych walk straty wojsk polskich wyniosły ok. 16 tys. zabitych i zaginionych, 20 tys. rannych i 15 tys. wziętych do niewoli. W wyniku nalotów, ostrzału artyleryjskiego, ciężkich warunków bytowych oraz masakr urządzanych przez oddziały niemieckie zginęło od 150 tys. do 200 tys. cywilnych mieszkańców stolicy.

Jednym z warunków przyjętej przez Niemców kapitulacji było ustalenie, że mieszkańcy Warszawy będą wysiedleni, jednakże zachowując przy tym prawo zabrania majątku ruchomego, kosztowności, dóbr kultury itp. Łącznie w wyniku powstania od 500 tys. do 550 tys. mieszkańców stolicy oraz około 100 tys. osób z miejscowości podwarszawskich zostało zmuszonych do opuszczenia swoich domów. Co najmniej 520 tys. wysiedleńców trafiło w niemieckie ręce i przeszło przez podwarszawskie obozy przejściowe. Z tego grona blisko 60 tys. osób zostało deportowanych do obozów koncentracyjnych, a kolejnych 90 tys. – na roboty przymusowe w głąb Rzeszy. Natomiast od 300 tys. do 350 tys. warszawiaków, uznanych za niezdolnych do pracy, Niemcy rozwieźli po całym Generalnym Gubernatorstwie, pozostawiając ich tam bez jakichkolwiek środków do życia. W początkach listopada 1944 roku w Naramie pojawiło się kilkadziesiąt osób, które należało rozmieścić na kwaterach i zapewnić chociaż minimalne środki egzystencji. Odpowiedzialnym za to został wyznaczony sołtys miejscowości.

W tym miejscu warto zaznaczyć, że Narama dopiero odbudowywała się po pożarze, który wybuchł w 1928 roku. Jak wielokrotnie wspominała moja babcia, przed pożarem Narama była ciasno zabudowana, domy i zagrody, w większości kryte strzechami stykały się ze sobą, więc żywioł strawił praktycznie wszystkie domy i zabudowania wraz z wyposażeniem i większością inwentarza żywego i martwego. W ciągu paru lat udało się przeprowadzić komasację gruntów i dokonać nowego podziału gruntów w miejscowości. W nowych miejscach gospodarze budowali swoje domy i obejścia. Wszystkie te prace finansowane były z pracy na roli i sprzedaży płodów, które furmankami były wożone do Krakowa, a kto nie miał koni, to zmuszony był maszerować pieszo do Krakowa, 15 km w jedną stronę, z „brzymionckami na plecach i tobołkami w rękach”. Cześć mieszkańców wsi dorabiało też na polach Krowodrzy, Łobzowa, Nowej Wsi, Prądnika czy Zielonek przy pielęgnacji i konfekcjonowaniu jarzyn dostarczanych następnie Ra krakowskie place targowe. Oczywiście zwykle dochodząc pieszo z Naramy do miejsca pracy, lub znajdując jakiś okazjonalny nocleg w miejscu pracy.

Kiedy wybuchła wojna, wiele z domów nie było jeszcze w całości wykończonych i wyposażonych. W jednej izbie nieraz gnieździło się po kilka osób. Wykosztowani na budowę domów i zagród mieszkańcy nie dysponowali też nadmiarem środków finansowych. Obowiązkowe dostawy na rzecz okupanta, zakaz posiadania urządzeń do przetwarzania płodów na żywność (np. konfiskata żaren), rewizje, kontrole i odbieranie przez policję niemiecką na punktach kontrolnych dostarczanych towarów (np. żywność, oraz produkowany domowym sposobem bimber, krajanka i machorka) na handel do Krakowa pogłębiały jeszcze i tak sporą biedę mieszkańców Naramy.

Kiedy zatem pojawiła się konieczność dokwaterowania wypędzonych mieszkańców Warszawy, następowało ściśnięcie w jednej izbie lub komorze wszystkich dotychczasowych mieszkańców domu, aby w drugiej izbie zakwaterować uchodźców i dodatkowo ze skromnych i tak zasobów wygospodarować dodatkowe porcje wyżywienia dodatkowej liczby osób. Zatem normalnym trybem pojawiły się napięcia i spory. Dały również o sobie znać duże różnice kulturowe pomiędzy wychowaniem i życiem na wsi a w mieście, zwłaszcza w Warszawie. Różnice te przed wojną były szczególnie jaskrawe, które uwypuklone w bezpośredniej konfrontacji musiały nieuchronnie prowadzić do wybuchu. Nie chodzi tylko o patrzenie z wyższością na mieszkańców wsi, czy oczekiwania usługiwania i przygotowywania posiłków, ale także codziennej higieny. Przywołam drastyczny przykład. Przy obejściach funkcjonowały tzw. sławojki, z których korzystali mieszkańcy gospodarstwa. Natomiast „miastowi” z różnych powodów nie chcieli z nich korzystać. Ponieważ mieli ze sobą nocniki, to po wykorzystaniu opróżniali na zewnątrz domu, bezpośrednio przez okno. Na zwracanie uwagi przez gospodarzy nie reagowali, lub reagowali złością. Zatem napięcia przerodziły się w otwartą niechęć i konflikty. Pojawiły się próby eksmisji i odmowy przygotowywania wyżywienia dla warszawskich sublokatorów. Informacja o konflikcie dotarła do dowództwa Inspektoratu AK i spowodowała taką a nie inną jego reakcję. W ten sposób dochodzimy do wydarzeń, w wyniku których śmierć poniosło kilku partyzantów, w tym Bogusław Kleszczyński ps. "Jabłoński", bratanek mjr Edwarda Kleszczyńskiego, ps. "Dzik", "Miechowita", dowódcy Krakowskiej Brygady Kawalerii Zmotoryzowanej.

W przestrzeni medialnej pojawiły się sprzeczne informacje dotyczące tych wydarzeń. Znana jest relacja Zbigniewa Śniegowskiego ps. Jemioła z 1967 roku oraz Henryka Marca z Zagórzyc Dworskich w gm. Michałowice. Urodzony i działający w krakowskiej konspiracji w Krakowie por. Zbigniew Śniegowski „Jemioła” został zdekonspirowany i w lipcu 1944 został przeniesiony w rejon Sandomierza, a następnie pod koniec września znalazł się w Brygadzie Kawalerii Zmotoryzowanej AK ("Bank") działającej na terenach Inspektoratu AK "Maria". W brygadzie został przydzielony do II batalionu (Kuźnia) w 5 Pułku Strzelców Konnych AK i od 4 listopada pełnił obowiązki dowódcy specjalnego oddziału dyspozycyjnego „Ogień”. Po wojnie ujawnił się i został zweryfikowany w stopniu porucznika. Był autorem wielu opracowań na temat AK. Natomiast drugi ze świadków Henryk Marzec, urodzony w 1925 roku, wraz z Bogusławem Kleszczyńskim brał czynny udział w potyczce w Naramie. Został przez Niemców aresztowany, więziony na Montelupich w Krakowie, został wywieziony do obozów w Niemczech, skąd powrócił i zamieszkał w Zagórzycach.

Zarówno jeden jak i drugi określa się, jako bezpośredni uczestnik i świadek tych wydarzeń. Przynajmniej część z nich rozgrywała się niedaleko mojego rodzinnego domu w Naramie. Świadkiem ich byli m.in. moja babcia Bronisława Grzyb i mój ojciec Edward, którzy niejednokrotnie opowiadali o tych wydarzeniach, okolicznościach, które do nich doprowadziły, a także pokazywali miejsca, gdzie się rozegrały. Postaram się zatem skonfrontować i uzupełnić te relacje o wspomnienia moich bliskich.

Ze wspomnień Zbigniewa Śniegowskiego ps. „Jemioła” wynika, że 17 grudnia 1944 roku porucznik Otto Śmiałek polecił mu wysłać do Naramy dwóch ludzi, aby udzielić „lekcji wychowania obywatelskiego” miejscowemu sołtysowi, który – zdaniem dowództwa – nie potrafił zorganizować w Naramie dla wysiedlonej z Warszawy ludności podstawowej opieki, mieszkań i żywności. Zadanie to otrzymali dwaj partyzanci „Burza” i „Warka”. Będąc już w Naramie zostali zauważeni przez dwuosobowy patrol niemieckich żandarmów. Ponieważ Niemcy, po elementach wojskowych w ubraniach, zorientowali się z kim mają do czynienia zdecydowali się ich aresztować. Wywiązała się walka, w czasie której „Warka” został ranny. „Burza” zdołał wyrwać się i uciec, natomiast rannego „Warkę” Niemcy zabrali i umieścili w naramskim dworze. Kiedy „Burza” poinformował zwierzchników o wydarzeniach, zapadła decyzja, że rannego „Warkę” trzeba z dworu odbić. Najpierw do Naramy, celem rozpoznania, został wysłany kilkuosobowy patrol. Po dotarciu na miejsce i rozpytaniu mieszkańców ustalono, że ranny „Warka” jest więziony we dworze i pilnowany przez jednego żandarma, ponieważ drugi udał się do Wilczkowic po posiłki do niemieckiego oddziału, który stacjonował w miejscowej szkole. Za partyzanckim patrolem został z kolei wysłany dobrze uzbrojony oddział pod dowództwem Bogusława Kleszczyńskiego.

Pochodzący z rodziny ziemiańskiej gospodarującej w Jakubowicach k/Proszowic Bogusław Kleszczyński, ukończył podchorążówkę AK ze stopniem kaprala podchorążego i przeszedł do lokalnego oddziału dywersyjnego. Tu zdobył dość szerokie doświadczenie, biorąc udział w licznych akcjach dywersyjnych, częściowo na stanowisku dowódcy. Akcje te niemal bez wyjątku były udane, za co był dwukrotnie awansowany do stopnia plutonowego a potem sierżanta pchor. Jak wspomina Zbigniew Śniegowski, 21 letni Kleszczyński był „zdolny, energiczny, szybki w działaniu, uchodził za człowieka, który w każdej opresji daje sobie radę”. Natomiast zdaniem Henryka Marca „Bogusław Kleszczyński nie należał do ich oddziału, przybył on z Krakowa z meldunkiem i zgłosił się na ochotnika do wzięcia udziału w akcji, w której ogółem uczestniczyło 11-u partyzantów.”

Kiedy odział dotarł do Naramy, wysłany wcześniej patrol przekazał meldunek o sytuacji. Na tej podstawie Kleszczyński polecił wystawić czujki na drogach prowadzących od strony Wilczkowic, a sam udał się do dworu. Plan był taki, że na drzwiach pokoju, w którym przebywał ranny partyzant i towarzyszący mu Niemiec, zawieszą i zdetonują wiązkę granatów. Zdaniem Śniegowskiego uczestniczący w akcji partyzanci byli przekonani, że wybuch granatów wyrwie drzwi z zawiasów i przestraszy na tyle Niemca pilnującego więźnia, że odbicie „Warki” obędzie się bez większych problemów. Okazało się jednak inaczej.

W trakcie rozpoznania nie uzyskano, zlekceważono, albo przekazując meldunek Kleszczyńskiemu pominięto istotną informację, że w dworze przebywają dwie niewiasty w tym jedna jego krewna, które go rozpozna. Dodajmy, że na początku XX wieku część gruntów w Naramie była własnością dziedzica Chrzanowskiego (właściciela majątku w Szczodrkowicach), a część była własnością naramskich włościan. Ziemię i dwór w Naramie Chrzanowski oddał jako wiano swojej siostrze Zofii, która poślubiła Józefa Russockiego i wspólnie z nim gospodarowała. Przed wojną Józef Russocki zmarł i jest pochowany na cmentarzu w Naramie.

Dlatego gdy Kleszczyński pojawił się we dworze, krewna go rozpoznała i obie niewiasty natarczywie prosiły, by zrezygnował z odbicia jeńca, ponieważ gdy przyjdą Niemcy, to zostaną zamordowane, a jedna z nich ze względu na wiek, nie da rady uciec. We dworze wówczas był również nieletni, nie w pełni sprawny intelektualnie ich krewny Heniu Chrzanowski. Jedna z kobiet nawet w akcie desperacji rzuciła do nóg Kleszczyńskiego i obwiązała je szalem. W ten sposób mijał cenny czas tracony na przepychanki, zamiast na odbicie więźnia i odwrót. W trakcie szamotaniny przybiegł jeden z członków oddziału wyznaczonych do pilnowania dróg i zameldował, że na drodze od Wilczkowic pojawili się już stacjonujacy tam hitlerowcy, w liczbie około 50 żołnierzy. Porównując to z kilkunastoosobowym odziałem partyzanckim, była to liczna znaczna.

W tym miejscu warto rozwinąć zasygnalizowany wcześniej wątek o topografii Naramy, bo w tym miejscu jest ona istotna. Narama położona jest w terenie górzystym. Różnica wzniesień w niektórych miejscach wynosi kilkaset metrów. Nawet dzisiaj w podatku rolnym pola naramskie traktowane są jako tereny górskie. Na najwyższym punkcie, w centrum Naramy, od czasów średniowiecza usytuowany jest dwór szlachecki. Od strony Wilczkowic do centrum Naramy obecnie prowadzą trzy drogi: ulica Brzozowa, ul. Dworska i ew. ul. Księża. Te trzy drogi ostatecznie zostały wytyczone po komasacji z końca lat dwudziestych ub.w. Obecna ulica Brzozowa, począwszy od Kozierowa, od dawnego średniowiecznego traktu, zwanego „Gościńcem” a obecnej ul. Granicznej, wytyczona i poprowadzona została wąwozem, który oddzielał tzw. pola dworskie od pól włościańskich.

W opisywanym czasie na brzegach wąwozu rosły drzewa i porastały gęste krzewy, w tym wysoka na kilkadziesiąt metrów sosna, którą ja jeszcze doskonale pamiętam. W wyniku przygotowania do budowy drogi asfaltowej i późniejszych prac niwelacyjnych wąwóz został zasypany i teren znacznie poszerzony i podniesiony w niektórych miejscach od metra do co najmniej kilku metrów. Ale nawet dzisiaj, kiedy ktoś porusza się drogą od strony Kozierowa w kierunku Placu Naramskiego, doskonale zorientuje się, gdzie kiedyś wąwóz się zaczynał. Dla zilustrowania napiszę jedynie, że jako dziecko, w latach siedemdziesiątych XX w. przed niwelacją pól, zleconą przez ojca przy budowie drogi, w miejscu położonym powyżej domu rodzinnego, z brzegu wąwozu ku drodze zjeżdżałem na nartach.


Warto wspomnieć, że w czasie II WŚ, wcześniej niż opisywane wydarzenia, w wąwozie tym patrol niemiecki dokonał egzekucji przez powieszenie jednego, zatrzymanego przez przypadek młodego człowieka, którego personalia są mi znane. Jednak bez zgody rodziny nie chciałbym ich publikować, chyba, że w komentarzach zrobi to ktoś z jego obecnych krewnych.

I właśnie tę drogę wybrali Niemcy, aby iść na pomoc żandarmowi uwięzionemu we dworze i pilnującego jeńca. Partyzancka czujka umieszczona była w zaroślach i między drzewami na dworskim brzegu wąwozu. Kiedy kolumna Niemców znalazła się w wąskim jarze, dla partyzantów była doskonała okazja, aby ostrzelać i ich zatrzymać. Jednak ubezpieczającemu drogę AK-owcowi akurat wtedy zaciął się karabin maszynowy. Pozostało niewiele czasu, aby partyzanci znajdujący się we dworze dokonali odwrotu. Będący na czujkach rozproszyli się, natomiast Kleszczyński z partyzantami będącymi już we dworze postanowili wycofać się w kierunku naramskiego lasu, a zdaniem Śniegowskiego w kierunku Szczodrkowic. Nie przeczy to jedno twierdzenie drugiemu, bo akurat las patrząć od dworu położony jest w kierunku Szczodrkowic. W czasie odwrotu doszło do wymiany ognia miedzy partyzantami a Niemcami. Kleszczyński i dwóch innych partyzantów zostało rannych. Kleszczyński otrzymał serię w brzuch i jego stan był bardo poważny. Widząc bezsens walki cała trójka poddała się Niemcom. W czasie obławy Niemcy schwytali i rozbroili jeszcze dwóch AKowców. Babcia opowiadała mi, że całą piątkę Niemcy zabrali ze sobą. Obserwowała z okna, jak trzech wieźli, a dwóch związanych prowadzili pod bronią w kierunku Wilczkowic. Nie była w stanie jednoznacznie powiedzieć, co się później z nimi stało.

Od tego momentu różnią się również wspomnienia Zbigniewa Śniegowskiego i Henryka Marca. Zdaniem pierwszego całą piątkę schwytanych partyzantów Niemcy dostarczyli do punktu swojego stacjonowania czyli do budynku szkoły w Wilczkowicach. Następnie została wezwania żandarmeria z Krakowa, która zabrała czwórkę partyzantów do więzienia na Montelupich. Natomiast ciężko ranny Bogusław Kleszczyński zmarł w wyniku odniesionych ran.

Henryk Marzec w rozmowie ze Zbigniewem Jeleniem podaje, że Niemcy partyzantów, w tym Bogusława Kleszczyńskiego doprowadzili do Urzędu Gminy w Michałowicach. „Tam ułożyli ich w pomieszczeniu biurowym, przesłuchiwali wójta i obecnych pracowników pytając czy rozpoznają te osoby - odpowiedzi były negatywne. Do gminy przybył lekarz, który opatrzył trzem partyzantom rany, Kleszczyński otrzymał zastrzyk i po niedługim czasie zmarł. Niemcy polecili zakopać zwłoki w ustronnym miejscu co też wykonano. Pozostałych trzech partyzantów w tym Pana Henryka Niemcy przewieźli do więzienia w Krakowie na Montelupich, a następnie wysłano ich do obozów na terenie Niemiec.” Następnie Niemcy polecili zakopać zwłoki Bogusława Kleszczyńskiego w nieznanym do dziś miejscu. Miejsce to jednak zostało zapamiętane i wskazane partyzantom. W nocy partyzanci ekshumowali i pochowali ciało na cmentarzu w Więcławicach Starych, gdzie Bogusław Kleszczyński spoczywa do dzisiaj. Po wojnie, został zweryfikowany do stopnia podporucznika, ze starszeństwem od 1 stycznia 1945, oraz pośmiertnie oznaczony Orderem Virtuti Militari V Klasy i Srebrnym Krzyżem Zasługi z Mieczami.

Do dzisiaj grób Bogusława Kleszczyńskiego znajduje się w tym samym miejscu. W 1947 obok została pochowana siostra Zofia Kleszczyńska a później też ich rodzice. W ten sposób powstał rodzinny grobowiec, którym opiekują się nim między innymi kombatanci i mieszkańcy Więcławic.

31 stycznia 1991r. Rada Gminy i Miasta w Proszowicach podjęła uchwałę w sprawie nadania jednej z ulic w mieście, na styku Proszowic i Jakubowic, nazwy Bogusława Kleszczyńskiego. Natomiast uroczyste odsłonięcie pamiątkowej tablicy z nazwą ulicy odbyło się 24 maja 1997r. Zaś rodzina Kleszczyńskich ufundowała pamiątkową tablicę poświęconą Bogusławowi Kleszczyńskiemu, która została zamontowana na zewnętrznej ścianie dworu w Jakubowicach. W uroczystościach uczestniczył zamieszkały w USA brat Bogusława - Józef Edward Kleszczyński.

Wiele lat po wojnie babcia i tato, w mojej obecności, wielokrotnie wspominali te wydarzenia. Okazało się, że jeszcze przez dłuższy czas po nich, w Naramie nie wiedziano dlaczego odbyła się ta partyzancka akcja, w wyniku której zginął jeden partyzant, kilku było aresztowanych i o mało nie doszło do pacyfikacji i spalenia miejscowości. Bo niemieckiej zemsty na mieszkańcach nieuchronnie doszłoby, taka samo jak w nieodległej Barbarce, gdyby w zasadzce na drodze w wąwozie zginęli jacyś żołnierze niemieccy. Kiedy wyszło na jaw, że partyzancka interwencja miała na celu fizyczne zdyscyplinowanie sołtysa (jedna z form przymusu posłuchu Państwa Podziemnego), który, zdaniem zlecających akcję, niewłaściwie wywiązywał się z zapewnienia właściwego bytu dla wysiedleńców z Warszawy, to informacja ta wzbudziła konsternację wśród mieszkańców Naramy. Powszechna była opinia, że zawiódł obieg informacji. Zamiast dokładnie zbadać sprawę, znaleźć możliwość polubownego jej załatwienia, to ktoś a priori założył złą wolę mieszkańców a zwłaszcza sołtysa. „Z czego mieli dać, jak sami nie mieli, i tak wielu mieszkało w komorach, a „państwu” oddali izby” – mówiła babcia. A poza tym dziadek nie żył już od kilku miesięcy. „Mój Franek znoł się z „chłopockami”, przychodzili do niego i „mieli go za co” (poważali go – dop. aut), bo w 1920 roku był w ułanach i bił się na wojnie z Ruskimi, potem dwa razy uciekł Niemcom, współpracował z "Gołębiem", więc jak go brakło, to nie szukali kogo mądrego, kto by im objaśnił co i jak!” – wspominała.

Warto napisać, że pierwszy raz dziadek uciekł Niemcom we wrześniu 1939r. z niewoli w koszarach na Wrocławskiej (tzw. Dulag, czyli obóz przejściowy w koszarach 20. Pułku Piechoty, przeznaczony dla polskich żołnierzy wziętych do niewoli podczas walk we wrześniu 1939 roku), a drugi raz, kiedy go zatrzymali i potem w większej grupie prowadzili na dworzec w Krakowie celem wywózki do obozów, wykorzystując chwilę nieuwagi konwojentów, w przechodniej bramie odskoczył od konwoju i skrył się w załomie muru. Ponieważ Niemcy tego nie zauważyli, to później też go już nie szukali.

Trzeba wyjaśnić, że określenie „chłopocki” w stosunku do żołnierzy państwa podziemnego nie było przypadkowe. Miejscowa ludność tak określała członków podziemia. Nie bez przyczyny, bo większość z uczestników tych wydarzeń miała po dziewiętnaści, dwadzieścia, dwadzieścia kilka lat. Wystarczy spojrzeć w ich notki biograficzne. Sam Bogusław Kleszczyński, dowódca oddziału biorącego udział w akcji w Naramie, w chwili śmierci miał 21 lat. Prawdziwie określił ich Bratny, jako „Kolumbów - rocznik 20-ty”. Mój dziadek, ułan, podoficer WP, rocznik 1900, był przy nich „dziadersem”, jak dziś określiliby współcześni młodzi dwudziestoletni.

Z kolei mój ojciec (rocznik 1933) opowiadał, że w czasie wojny, jako mały chłopak widział, jak często z wąwozu za stodołą wyłaniali się mężczyźni, dziadek do nich wychodził, siadali na przykopie, na ławce za stodołą lub kucali i długo „sechtali” (cicho mówili) między sobą. Był „dościupny” (ciekawski) więc próbował podsłuchiwać o czym mówią, ale go przeganiali, a dziadek zakazywał mu mówić, że kogokolwiek lub cokolwiek widział. Ale jak wspominał słowa „Gołąb”, „Bicz” czy „Cedro” obiły mu się o uszy. Zwykle po takich naradach zaraz lub na następny dzień dziadek zaprzęgał konia do wozu, jakieś zawiniątko pakował w wiązkę suchego siana lub koniczyny, którą miał za siedzisko na wozie i znikał, nieraz na całą noc, nieraz zaraz wracał a zdarzało się też, że nie było go kilka dni i nocy. 11 sierpnia 1944 roku, w czasie ostatniego swojego wyjazdu, wiózł furmanką „gdzieś jakąś panią z tobołkiem”, którą „chłopocki” przyprowadzili do niego. Zmarł po powrocie z wyjazdu 12 sierpnia 1944 roku.

Moja babcia mówiąc, że skoro dziadek nie żył to „chłopockom nie miał kto objaśnić co i jak” miała zapewne na myśli, że nikt nie przekazał, lub przekazał niewłaściwy obraz konfliktowej sytuacji jaka zaistniała między mieszkańcami Naramy a Warszawiakami. Gdyby informacje były właściwe, znaleziono by jakieś sensowne rozwiązanie problemu i dyscyplinująca wyprawa „Warki” i „Burzy” nie byłaby potrzebna, więc nie spowodowałaby późniejszej lawiny wydarzeń, której skutkiem była śmierć sierż. pchor. Bogusława Kleszczyńskiego, areszt i wywózka do obozów kilku partyzantów oraz zagrożenie pacyfikacją i spaleniem Naramy.

Czy tak by było w istocie? Sądzę, że z naszej, dzisiejszej perspektywy trudno ocenić jednoznacznie nieuchronność i skutki tych wydarzeń z grudnia 1944 roku!

Zbigniew Grzyb

Bibliografia:
Stanisław Piwowarski, Jednostki wojskowe w Inspektoracie "Maria",
ALG, Dla kościoła i ojczyzny, Aleksander Gąciarz, Bohater, który zmarł od ran
Andrzej Solarz; Dowódca 2. kompanii "Schronisko" Stanisław Dyląg ps. Cedro; Zbigniew Jeleń; Jak zginął Bogusław Kleszczyński?
Marek Jasiak, Oddziały partyzanckie zgrupowania "ŻELBET" (Odcinek II-b Komendy Obwodu AK Kraków-Miasto)
Piotr Staniszewski, PAMIĘCI - 120 Pułku Armii Krajowej - ''Kawiarnia''
Adam Żuwała „Gołąb” , KATALOG IPN
Andrzej Marciniak, INSPERTORAT ZWZ - AK „ MARIA”, 106 DP AK i KBKZmot – w WALCE.
Bolesław Michał Nieczuja-Ostrowski, Inspektorat Maria w Walce,
tom II cz.I i cz.II. (Zbiory autora)
Andrzej Solarz, Dowódca 2. kompanii "Schronisko" Stanisław Dyląg ps. „Cedro”
Andrzej Solarz, Ułan, więzień w czasie wojny, ale także i po... Otto Śmiałek ps. Kalina
Andrzej Solarz; Drugi dowódca oddziału "Ogień" Zbigniew Śniegowski ps. Jemioła
Andrzej Solarz, Drugi dowódca oddziału "Ogień" Zbigniew Śniegowski ps. Jemioła
Henryk Pomykalski, Patroni proszowskich ulic: Bogusław Kleszczyński
Praca zbiorowa LO w ZS im. Bartosza Głowackiego w Proszowicach;
„Gloria victis...”.Tablica upamiętniająca Bogusława Kleszczyńskiego ps. „Jabłoński” – żołnierza AK w Jakubowicach (ankieta badawcza).

Ł. S. – parafianka: Barbarka 1944-2004
Barbara Ciryt; Msza w lesie w Barbarce. Pamiątka partyzanckiej modlitwy i pacyfikacji wsi
Aleksander Gąciarz, Choć musiał z niej uciekać, mówił: moja kochana Polska
Paweł Stachnik; Zapomniane obozy jenieckie w okupowanym Krakowie.
Powstanie warszawskie
Interaktywna mapa Generalnego Gubernatorstwa
powrót do indexu opracowań historycznych