Zbigniew Grzyb: Dzień dobry, chciałbym porozmawiać z Panią o Gromadzkiej Radzie Narodowej w Naramie. Niestety, w 1985 roku, podczas powodzi, zniszczone zostały wszystkie dokumenty związane z działalnością tej Rady, zatem pozostaje nam spróbować odtworzyć, choć w części, jej historię. Pani pracowała w tej Gromadzkiej Radzie, więc pomoże nam pani w tym dziele, prawda?
Janina Padacz: Na ile będę mogła, to pomogę. Trochę jeszcze pamiętam z tych czasów, choć to już 70 lat temu było!
Z.G.: Zatem zacznijmy od pierwszego pytania: z kim Pani wtedy pracowała, kto był Pani szefem?
J.P.: Przewodniczącym Rady był Franciszek Kura, a sekretarzem Paweł Rosa.
Z.G.: A od którego roku Pani pracowała?
J.P.: Od tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego piątego.
Z.G.: Od samego początku?
J.P.: Nie od początku, bo dopiero od listopada 1955 roku.
Z.G.: A od kiedy GRN zaczęła funkcjonować?
J.P.: Tak naprawdę to od nowego 1955 roku, chociaż wszystko się zaczęło jeszcze ze starym rokiem.
Z.G.: A na początku, pamięta Pani, kto to wszystko organizował, zarządzał?
J.P.: Na pewno Franciszek Kura, był Przewodniczącym Gromady.
Z.G.: I sam tylko był z Rady?
J.P.: Nie, Rosa Paweł był przy nim sekretarzem. A z pracowników były dwie pracownice z Iwanowic, przeniesione z byłego Urzędu Gminy w Iwanowicach. Zofia Sobczyk i Chwastowska, jakże jej to było na imię? Stanisława chyba.
Z.G.: Aha, a później, kiedy Pani zaczęła pracę, to one wróciły do Iwanowic?
J.P.: Chwastowska poszła do pracy do Miechowa, a Zofia Sobczyk to nawet nie wiem gdzie. Ja zostałam przyjęta do pracy w miejsce Zofii Sobczyk, od 1 listopada 1955 roku.
Z.G.: To pamięta Pani dokładnie?
J.P.: Tak, takie rzeczy się pamięta.
Z.G.: Czyli wtedy pracowała Pani z…?
J.P.: ... z Michalą Kluzkową, bo ja jednak byłam za Chwastowską, a za Zosię była Michala Kluzkowa.
Z.G.: Aha, wtedy się nazywała jeszcze Kluzek, czyli jeszcze nie Kamińska?
J.P.: Jeszcze nie, jeszcze była panną.
Z.G.: Jeszcze panną była, tak. I Pani też była panną wtedy?
J.P.: Tak, tak. Wtedy nazywałam się Janina Bubak i mieszkałam w Damicach, teraz to Krasieniec. Miałam… no jeszcze nie miałam 18 lat. Kura podpisał oświadczenie, że on odpowiada za mnie. Dwa miesiące mi brakowało do ukończenia 18 lat.
Z.G.: No dobrze, jak Pani wspomina tę pracę?
J.P.: Dobrze, mnie się dobrze pracowało.
Z.G.: No i rozumiem, że biuro Gromady było w dawnym dworze, w budynku dworu?
J.P.: Tak, tak, tak.
Z.G.: No i to było tak, że przewodniczącym był Franciszek Kura od początku, a Paweł Rosa był sekretarzem.
J.P.: I tyle było pracowników i był Józef Janik inkasent, co zbierał podatek.
Z.G.: Czyli był pan Franciszek Kura przewodniczącym Rady, pan Paweł Rosa sekretarzem Rady...
J.P.: A my byłyśmy pracownicami, a Janik inkasentem.
Z.G.: A radnych Pani pamięta? Bo chodzi mi o to, z jakich miejscowości oni byli.
J.P.: Dobrze, pytaj!
Z.G.: No zaraz zobaczymy, podałbym kolejne imiona i nazwiska, a Pani poda miejscowości...
J.P.: Ale pamiętaj, że jeszcze Kozierów wszedł do naszej Gromady…
Z.G.: Tak, tak, to wiem, i w pierwszej radzie był tak… Józef Nurek, kojarzy go Pani? Skąd on był?
J.P.: Z Łaźca.
Z.G.: A Franciszek Kmita?
J.P.: Z Naramy.
Z.G.: Z Naramy, czyli ten tutaj z Gościńca, ojciec p. Janka Kmity.
J.P.: Tak, tak.
Z.G.: Paweł Rosa to wiadomo.
J.P.: Z Naramy.
Z.G.: Stanisław Gadzina to z Żerkowic, tak się domyślam.
J.P.: Stanisław Gadzina był z Damic.
Z.G.: Z Damic? Mówimy o tym śpiewaku z chóru kościelnego?
J.P.: Nie, to był ojciec jego.
Z.G.: Franciszek Kura to był ten przewodniczący, on był z Damic?
J.P.: Tak.
Z.G.: Franciszek Rachwaniec?
J.P.: Znasz go dokładnie. Hi, hi. No bo to jest twój…
Z.G.: … dziadek? Dziadek był radnym? O, nawet tego nie wiedziałem…
Z.G.: Ludwik Bebak?
J.P.: Kozierów. Z Kozierowa.
Z.G.: Józef Kluzek?
J.P.: Z Damic.
Z.G.: Franciszek Kluzek?
J.P.: To były Żerkowice.
Z.G.: Józef Kura?
J.P.: Żerkowice.
Z.G.: Janina Natkaniec?
J.P.: Żerkowice.
Z.G.: Aleksy Derdaś?
J.P.: Kozierów.
Z.G.: Czyli to jest ten, który mieszkał koło wiejskiej studni?
J.P.: Tak.
Z.G.: Karol Gawroński?
J.P.: Też Kozierów.
Z.G.: Piotr Jasiówka?
J.P.: Krasieniec.
Z.G.: Jakub Bubak?
J.P.: Krasieniec.
Z.G.: Ludwik Cieślik?
J.P.: Narama.
Z.G.: Ma Pani doskonałą pamięć widzę!
J.P.: No, pamiętam dużo z młodych lat, czasami co wczoraj było nie pamiętam, a z młodych lat to się pamięta. W szkole uczyłam się stenografii i do dziś ją pamiętam.
Z.G.: To jestem pod wrażeniem. Naprawdę!
J.P.: Dziękuję!
Z.G.: A jak, i czy w ogóle, radni współpracowali między sobą? Było w porządku?
J.P.: W porządku było.
Z.G.: To czym się zajmowali?
J.P.: To były takie czasy, że radni Gromady za dużo nie mieli do powiedzenia, bo to wszystko Powiat narzucał.
Z.G.: Prawda.
J.P.: Wyobraź sobie, że w budynku Gromady nie było ustępu, ubikacji, nawet sławojki nie było koło Gromady. Jako pracownicy musieliśmy się prosić tej, co mieszkała we dworze, aby pozwoliła skorzystać z ustępu!
Z.G.: Ciekawe!
J.P.: Rada podjęła uchwałę, że taki porządny ustęp trzeba wybudować. Z dziesięć posiedzeń poświęcili, aby uchwalić jej treść. Jednak w końcu nie doszło do budowy, bo nie było pieniędzy.
Z.G.: No to gdzieście chodzili? Do toalety?
J.P.: No, aby skorzystać z toalety, to musieliśmy się prosić tych ze dworu. Chłop jak potrzebował się wysikać, to sobie gdzieś znalazł miejsce. No, ale dla kobiety to był problem. No i trzeba było się prosić kobiety, która we dworze mieszkała, żeby pozwoliła skorzystać z ustępu. No takiego z desek zbitego.
Z.G.: Ale to kto mieszkał we dworze?
J.P.: To była ktoś od dziedziczki... Hajduk, Hajduk się ona nazywała. Marysia, chyba Hajduk. Ona była związana z tymi, którzy mieszkali we dworze. Oni się wyprowadzili, a ona jeszcze została. Nie pamiętasz jej?
Z.G.: Nie, nie...
J.P.: No, Hajduk się nazywała. Dobra była, uczynna kobieta. Na przykład chodziła po ludziach, dawała zastrzyki...
Z.G.: Czyli ona była spokrewniona z właścicielami dworu?
J.P.: Nie wiem. Ona po nich została. Byli właściciele dworu, gdzieś wyjechali, a ona została sama. Sama tu została.
Z.G.: I mieszkała we dworze do śmierci?
J.P.: No, nie. Za jakiś czas wyjechała i ona. I mieszkała też, nie wiem czy ją pamiętasz, Helka Boczkowskiego. Pamiętasz ją? Pamiętasz Władka Boczkowskiego.
Z.G.: Tak, pamiętam!
J.P.: Ona tam mieszkała z dwojgiem dzieci. Boczkowski, czyli Bocoń na niego mówili.
Z.G.: No! Bocoń, Bocoń.
J.P.: To była jego siostra. Mieszkała z dwójką dzieci w suterynach. Była sprzątaczką w Gromadzie.
Z.G.: No dobrze, ale wracając do uchwał podejmowanych przez Radę Gromady. Każda ich uchwała musiała być zatwierdzona przez Powiat Miechowski?
J.P.: Tak, tak, przeważnie. Zresztą, także Powiat wypłacał nam pobory. Jeździliśmy po wypłaty do Miechowa.
Z.G.: A pamięta Pani jakie najważniejsze decyzje były podejmowane w tej pierwszej radzie? Mam na myśli budowę dróg, odwodnień, itp.?
J.P.: Tak, budowali i remontowali drogi. Tę drogę również…
Z.G.: Ten graniczny gościniec między Narama i Kozierowem, tak?
J.P.: Ten gościniec trzeba było poszerzyć o metr czy dwa. Już nie wiem dokładnie, ile tej ziemi wzięli, ale zapłacili właścicielom, bo dużo tego gruntu trzeba było przybrać do poszerzenia tego gościńca.
Z.G.: Czyli poszerzanie tego gościńca za pierwszej kadencji Rady?
J.P.: Tak, chyba tak. Tak, tak, pamiętam, bo już wtedy pracowałam w Gromadzie.
Z.G.: I czym się jeszcze zajmowaliście w Gromadzie?
J.P.: Wówczas były obowiązkowe dostawy, kontyngenty jak je nazywaliśmy. Najpierw w czasie wojny trzeba było oddawać kontyngent Niemcom, a potem jak przyszli Ruscy, to Ruskim, a potem obowiązkowe dostawy były zarządzone przez nowe władze.
Z.G.: Wszyscy musieli oddawać te kontyngenty?
J.P.: Ci, co mieli pole, to wszyscy.
Z.G.: A jak kto nie dał rady? I oni kontrolowali te dostawy?
J.P.: Jeżeli komu była bieda, i nie miał z czego oddać, to właścicielowi do dwóch hektarów gmina miała prawo umorzyć zaległości na miejscu. Na przykład jak ktoś był chory, jakaś klęska się wydarzyła, to ten kogo dotknęło to nieszczęście pisał podanie i gmina temu, co miał do dwóch hektarów gruntu, mogła na miejscu umorzyć zaległości. A jak ktoś miał powyżej dwóch hektarów, czyli w ówczesnym rozumieniu był już „kułakiem”, a chciał skorzystać z umorzenia, to także pisał podanie do Gminy, ale gmina mogła jedynie takie podanie zaopiniować i wysłać do powiatu, bo w tym przypadku umorzyć mógł tylko powiat.
Z.G.: Czyli z obowiązku dostawy gospodarze zwolnieni z obowiązku dostawy byli jedynie w przypadku jakiejś klęski?
J.P.: Tak, tak, inaczej nie!
Z.G.: Jakie były kontyngenty wtedy?
J.P.: O, był „żywiec”, czyli mięso ze zwierząt gospodarskich, ale dostawione jako żywe zwierzę („żywa waga”). Mleko, ziemniaki i zboże. Trzeba było oddać 42 kilogramy mięsa z hektara. Czyli jak ktoś miał dwa hektary, trzeba było wieprzka oddać takiego 84 kilo. Albo cielę. Oczywiście płacili za to, tylko że cenę ustalało państwo i cena ta nijak się miała do ceny rzeczywistej. Można było też zamiennie dostawiać. Ale przykładowo było też tak, że jeśli ktoś „przychował se” (uchował) cielę, to pisał podanie i 200 litrów mleka mu umorzyli za to. Już mleko to nie pamiętam, ile trzeba było odstawić z hektara, ale żywiec to pamiętam. Zboża też już nie pamiętam, bo to z każdym hektarem wyższa była stawka. Wiesz, nie tak jak tu normalnie to było 42, czyś miał 3 hektary, czy hektar, to płacił 42. A zboże już wyżej było. Właśnie dostawy to była moja działka w Gromadzie i ja właśnie takim kierownikiem od tych dostaw. Także było tak, że ktoś miał jakieś kłopoty i napisał podanie, to ode mnie zależało, czy to jego podanie poprę, czy nie poprę, dam odmowną opinię. Tylko że ja nigdy z odmowy nie korzystałam. Jak ktoś napisał podanie, dałam pozytywną opinię i poszło pod obrady Prezydium, to prezydium umarzało. Ale jakbym na odwrocie napisała opinię odmowną, to w powiecie też podjęliby decyzję negatywną, zgodnie z moją opinią, mimo że np. Prezydium Gromadzkiej Rady Narodowej dało opinię pozytywną. Nieraz zdarzało się, że Prezydium umorzyło handlarzom, bo jak wiesz dużo też takich było. Widziałam, ale nic nie mówiłam, udałam, że nie wiem o niczym.
Z.G.: Handlarzom, to znaczy tym, którzy handlowali mięsem?
J.P.: Bo to wiesz, w tamtych latach można było zrobić ubój gospodarczy. Jak ktoś chciał zabić wieprzka, a mięso sprzedać na przykład w Krakowie, to musiał pisać podanie do Gromady o zgodę na taki ubój. W roku cztery uboje jeden gospodarz mógł zrobić. Musiał mieć jeszcze do tego pole. Bo jak nie miał, to na czym uchował? Jak Prezydium umorzyło, to powinnam była sprawdzić. No bo to jeden się pochwalił, a drugi usłyszał i go zdał.
Z.G.: Czyli jednak donosili?
J.P.: Donosili. Mówię ci, niedobrze jest pracować między swoimi. Bo każdemu się wydaje, że powinien mieć załatwione, nawet jak nie ma do tego podstaw.
Z.G.: No! Wiem coś na ten temat.
J.P.: Jak ktoś zdał, czyli doniósł do milicji, albo do Prezydium powiatu, to za jakiś czas przyszli! Milicja przyszła i pyta: jak to pani wydała zgodę ubój takiemu, co handluje? A ja im mówiłam tak: „Proszę pana, ja nie wiem, że on handluje. Ja nie mieszkam w Naramie. To skąd ja mogę wiedzieć, czy ktoś handluje, czy nie handluje? Ja wydałam pozwoleństwo na podstawie świadectwa sołtysa”. Powiedziałam, że nie wiem i na tym się sprawa kończyła.
Z.G.: A jak się układała współpraca między gminą a władzami powiatowymi czy wojewódzkimi?
J.P.: No dobrze się układało, nie było tam żadnych problemów. Czasami, no tak jak ci mówię, że czasami robili, coś tam nie pasowało, to pisali do powiatu, że coś nie pasuje. No to przyjeżdżali na sprawdzenie. No, ale tam nic nie było takie naciąganie, no nie było nawet, czym tam jakieś robić.
Z.G.: Czyli z tego wniosek jest taki, że w pierwszej kadencji na początku były dwie panie z Iwanowic, później od 1 listopada była Pani i miesiąc później przyszła Michalina Kluzek. I przez całą pierwszą kadencję pan Franciszek Kura był przewodniczącym Gromadzkiej Rady?
J.P.: No to tak! Do końca pierwszej kadencji.
Z.G.: No to za długo nie trwała ta pierwsza Gromadzka Rada. Do 1957 roku chyba.
J.P.: Tak, tak. Ja poszłam na urlop macierzyński w maju 1958 roku. To wtedy już nie było Franciszka Kury. Wtedy już był Józef Kucala. Bo nawet świadectwo pracy, którego nie wzięłam jak odchodziłam, napisałam sobie sama, bo wiedziałam jak, mimo że już nie pracowałam w Gromadzie. Zrobiłam to na polecenie Kucali, który mi ten dokument podpisał. Ale wydaje mi się, że przed Kucalą przez jakiś krótki czas przewodniczącym Gromadzkiej Rady był Kluzek Stanisław.
Z.G.: Kluzek Stanisław, skąd, z Naramy?
J.P.: Z Naramy. Mieszkał koło cmentarza.
Z.G.: Koło cmentarza? Czy to był dziadek czy ojciec Zdziska i Tadka?
J.P.: To ojciec, ojciec, tak. Był niedługo, a po nim już Kucala był, aż do czasu, kiedy Gromadę Narama przyłączyli do Iwanowic.
Z.G.: Właśnie się zastanawiam, co się stało, że w 1961 roku naramską gromadę przyłączyli do Iwanowic, mimo że dopiero w 1971 roku zlikwidowali w Polsce wszystkie gromady i od nowa potworzyli gminy. A cóż takiego mogło się stać, że Narama w 1961 roku została zlikwidowana jako gromada?
J.P.: Tego ci już nie powiem, bo nie wiem.
Z.G.: Myślałem, że jakieś przekręty były albo coś podobnego?
J.P.: No nie wiem, nie wiem. Ale chyba nie!
Z.G.: Może w Naramie została zlikwidowana Gromada, bo się nie udało namówić chłopów, żeby połączyli grunta i utworzyli Spółdzielnię? Ale wracając do obsady urzędników w Gromadzie. Najpierw sekretarzem Gromady był pan Paweł Rosa, a po nim pan Brożek?
J.P.: Tak, tak. Stanisław Brożek.
Z.G.: Za sekretarza. I on też był do końca już wtedy?
J.P.: Nie, później po nim jeszcze był sekretarzem Baśki Kurtykowy mąż, zięć Kurtyki.
Z.G.: Jak się nazywał?
J.P.: A nie wiem, bo to on nie był stąd. Nietutejszy.
Z.G.: Sekretarzem był, tak? Dobrze, później spróbuję gdzieś to sprawdzić. Ale teraz przejdźmy do tej drugiej kadencji. Było 1958-61. Kojarzy Pani Piotra Rachwańca?
J.P.: No, Piotr Rachwaniec to był radny.
Z.G.: Radny, czy było dwóch Piotrów Rachwańców?
J.P.: Nie, wydaje mi się, że był jeden Piotr Rachwaniec, a drugi to był Franciszek Rachwaniec.
Z.G.: Później był Józef Janik z Naramy, Tomasz Płatek z Damic, Stanisław Brożek z Damic, Jan Piekara.
J.P.: Jan Piekara był z Krasieńa, Franciszek Kura z Damice, Karol Gawroński z Kozierowa, Józef Kucala z Żerkowic, Józef Grochowina z Żerkowic i Szczepan Górka z Kozierowa, a Franciszek Kmita z Naramy.
Z.G.: Piotr Nurek?
J.P.: Z Łaźca.
Z.G.: Antoni Wywiał?
J.P.: Z Naramy.
Z.G.: Tomasz Walczak?
J.P.: Nie wiem, chyba też z Naramy, ale nie pamiętam dokładnie.
Z.G.: Radną była również Stanisława Bombol, kierowniczka szkoły w Naramie, i Stanisław Kluzek z Naramy. Teraz wróćmy do składu Gromadzkiej Rady z kadencji 1961-1965, tej przerwanej.
J.P.: Dobrze.
Z.G.: Piotr Rachwaniec?
J.P.: Krasieniec.
Z.G.: Jan Piekara?
J.P.: Krasieniec.
Z.G.: Genowefa Palik?
J.P.: Damice.
Z.G.: Jakub Woźniczka?
J.P.: Damice.
Z.G.: Mieczysław Gadzina?
J.P.: Damice.
Z.G.: Stanisław Kołacz?
J.P.: Też Damice, bo to wtedy te domy należały do Damic.
Z.G.: To jest ten, który mieszkał koło pana ŚP. Mariana Kmity?
J.P.: Tak, tak, ten sam.
Z.G.: Szczepan Górka?
J.P.: Kozierów.
Z.G.: Józef Grochowina?
J.P.: Żerkowice.
Z.G.: Franciszek Sobczyk?
J.P.: Żerkowice.
Z.G.: Józef Kucala.
J.P.: Żerkowice.
Z.G.: Edward Kwieciński?
J.P.: Też Żerkowice. Albo Kozierów chyba, do Kozierowa on chyba należy.
Z.G.: Władysław Boczkowski?
J.P.: Narama.
Z.G.: Stanisław Kluzek, Czesław Turek, z Naramy, Stanisław Brożek z Damic i Antoni Wywiał to z Naramy. Te osoby były radnymi i rozpoczęli kadencję, ale nie skończyli, bo w 1961 roku GRN w Naramie została zlikwidowana i przyłączona do GRN w Iwanowicach, z wyjątkiem Kozierowa, który został przyłączony do Michałowic. Ale wracając do dróg, oprócz gościńca, robili jakieś drogi jeszcze?
J.P.: Robili, robili. Przecież co roku trzeba było robić, zwłaszcza przed żniwami i wykopkami, bo trzeba było z pól pozwozić. To był taki, tak zwany serwach czy szarwark, czy jak to mówili, chodziło się z łopatami i równało się to, żeby jak żniwa przyjdą, żeby była równa droga.
Z.G.: Czyli ziemne drogi, czyli utrzymywanie przejezdności. No bo tylko bita droga to była jakaś, tylko tam gościniec?
J.P.: Nie, nie. Bitą drogę na gościńcu to chyba już później robili. Tylko że to wieś robiła, w czynie społecznym. Wszystkie drogi tak były robione.
Z.G.: Czyli wtedy nie było jeszcze bitych dróg?
J.P.: Nie było, nie było bitych, nie, nie.
Z.G.: A była jakaś bita droga tutaj, czy w Michałowicach tylko?
J.P.: Nie, tu nie było. Do bitej drogi to trzeba było do Zerwany iść. Za Gromadzkiej Rady nie robili bitych dróg. Bite drogi to zaczęte było jak z powrotem Gminy porobili.
Z.G.: A takie mam pytanie, bo jeżeli chodzi o Tulej, to ona, był ten staw i był własnością gromady, gminy. I były jakieś warunki korzystania, czy go czyścili, czy coś robili z tym i tak dalej?
J.P.: Z Tulei to Narama korzystała, ona o nią dbała. Ja wtedy nie byłam z Naramy, to nie wiem.
Z.G.: Rozumiem. No a jak wyglądała współpraca gminy ze strażami z OSP?
J.P.: Na początku jakoś specjalnie nie było tej współpracy. A później to zawsze jedni drugim pomagali.
Z.G.: Proszę mi powiedzieć, jak wyglądała sprawa w podejmowaniu decyzji? Kto przygotowywał uchwały na przykład na Radę Gminy?
J.P.: No my z Michalą Kluzkową. My z Michalą przygotowywaliśmy uchwały i potem pisałyśmy protokół. Albo ona pisała, albo ja. Jak ona była, to ona pisała, bo to była jej działka, ale jak jej nie było, no to musiałam ja pisać. Nie mogłam odmówić, bo jakbym się pożaliła w Miechowie, to ja miałabym problem. A tak jedna drugą zastępowała. Chociaż ona mnie nie mogła zastąpić przy wydawaniu zgody na ubój gospodarski. To były karty ścisłego zarachowania. Nikt oprócz mnie nie mógł ich ruszyć.
Z.G.: A kto prowadził Urząd Stanu Cywilnego?
J.P.: W Urzędzie Stanu Cywilnego kierownikiem był Przewodniczący Gromadzkiej Rady, ale akta spisywała albo Michala, albo ja.
Z.G.: Czyli przy ślubach też byłyście?
J.P.: Tak, bo ktoś te akta musiał spisać, a tego nie zrobiłby ani Przewodniczący GRN, ani Sekretarz, ani jeden, ani drugi. Przy spisywaniu aktów nie można się było pomylić, bo nie wolno było ani kreski zrobić, ani przekreślić. Bo jeżeli stało się cokolwiek, to już trzeba było nanosić na marginesie i podawać do sądu do sprostowania. Mnie najbardziej trzęsły się ręce, jak spisywałam akt ślubu Beńkowi Dubakowemu. On chwilę chodził ze mną, był chyba pierwszym moim chłopakiem, ale poszedł do wojska, no i stało się. Jak wrócił z wojska, to do mnie chodził już Mietek, za którego potem wyszłam. No to potem tak było, że on z narzeczoną zamówili ślub cywilny wtedy, jak rodzice pojechali do Częstochowy. Robili to trochę po cichu, i bałam się, żeby kto obcy nie wszedł, jak spisywaliśmy akt ślubu. A potem, po ślubie Benek ze swoją to gdzieś na zachód pojechali.
Z.G.: A tak z ciekawości: Mojemu tacie i mojej mamie, która była Pani koleżanką, też im Pani spisała akt ślubu?
J.P.: W którym roku?
Z.G.: W 1959. W lipcu.
J.P.: Nie, ja w 1958 roku już nie pracowałam, bo w maju 1958 roku, bo się Czesiek w maju urodził. Honorcia z Edkiem pożenili się dwa lata za mną. Byliśmy z Mietkiem na ich weselu.
Z.G.: A oprócz ślubów w USC, jak było ze zgłoszeniem śmierci?
J.P.: Tak samo, akta należało spisać. To też ja albo Michala to robiła, a kierownik USC, czyli Przewodniczący Rady, ino je podpisywał.
Z.G.: To w ten sposób wszystkie akta były zrobione na miejscu?
J.P.: Tak. I ludzie mieli dobrze, bo na miejscu załatwili akt urodzenia, małżeństwa, a także akt zgonu.
Z.G.: A czy dla ślubów jakaś specjalna sala była?
J.P.: Nie, nie było właśnie. Wszystko się załatwiało w tym pomieszczeniu, w którym urzędowali Przewodniczący i Sekretarz Rady. Obydwaj byli w jednym pokoju. Dla urzędu były dwa pokoje. W jednym oni obydawaj, a w drugim ja z Michalą. I była jeszcze świetlica. I to była cała Gromada.
Z.G.: Aha, czyli ślub nawet nie był na świetlicy?
J.P.: Nie na świetlicy, tylko normalnie między biurkami. A akta spisywałyśmy przy biurku przewodniczącego. Takie warunki były.
Z.G.: Czyli pisałyście Panie akta przy nowożeńcach, tak?
J.P.: No tak, siedziałam przy biurku i spisywałam, a młodzi z dwoma świadkami i Kierownik USC czekali, aż skończę. Potem wszyscy podpisali i to było na tyle.
Z.G.: Czyli żadnych mów, żadnych szampanów, ciastek ani żadnych walców Mendelsona nie było puszczanych?
J.P.: Nic nie było. Ale jakieś trzy lata później byłam „na zachodzie” u mojej kuzynki na ślubie jej syna, to wtedy tam była już piękna sala. Wszyscy goście, którzy byli na ślubie cywilnym, byli też na ślubie kościelnym. Pamiętam, że wtedy w USC kierownik tego urzędu powiedział swoimi słowami piękną przemowę, taką z życia. Do dziś ją pamiętam. Nawet tam szampanem wszyscy goście zostali poczęstowani.
Z.G.: Ale wracając do GRN w Naramie. Proszę mi powiedzieć, w jaki sposób konstruowaliście budżet Rady?
J.P.: Budżet był uchwalony w listopadzie. A z góry, z Powiatu, wszystkie dane do niego były narzucone.
Z.G.: Czyli wszystkie dane, ile macie zabrać i ile macie wydać, to wszystko było narzucone z powiatu? Czyli Rada Gromady tylko faktycznie klepała ten budżet? A kto miał prawo zgłaszać do budżetu, i co zgłaszaliście wcześniej?
J.P.: No, przeważnie wnioski na Radzie podejmowali. Z tego protokołu przygotowywało się projekt uchwały i wysyłało się do powiatu. Albo przyznali, albo nie, no to już od nich zależało... Czyli jak się podejmowało uchwałę, to wcale nie znaczyło, że ta uchwała zostanie zaklepana przez powiat... Mogła być zatwierdzona, albo nie, albo np. tylko 50%. Wszystko zależało od powiatu.
Z.G.: A na co najwięcej pieniędzy szło? Na szkołę? Bo szkoła należała do gminy.
J.P.: No tak.
Z.G.: Kto opłacał nauczycieli?
J.P.: Tego to nie wiem. Ale chyba powiat.
Z.G.: Wyście robili budżet dla nauczycieli? Czy to był jakiś wydział oświaty?
J.P.: Tego nie pamiętam. Ale wydział oświaty był przy powiecie. To pewnie oni, bo myśmy wypłat nie robili.
Z.G.: Pamięta Pani, w Naramie działała Gminna Spółdzielnia, która w budynku organistówki prowadziła sklep?
J.P.: Pamiętam, Maniek Wabik tam sprzedawał w czasie, kiedy pracowałam w gminie.
Z.G.: Który to Maniek Wabik?
J.P.: Kazika ojciec. Kazika, Tośka.
Z.G.: Aha, aha.
Z.G.: Ale to był GS Naramy czy Iwanowic?
J.P.: Gminna Spółdzielnia z Iwanowic. To oni zaopatrywali ten sklep. Końmi przywozili.
Z.G.: Rozumiem. A teraz mam jeszcze takie pytanie. Jak wyglądała współpraca władz Gromady z mieszkańcami wsi? Czy ludzie, jak przychodzili do dworu, to kłócili się z urzędnikami, czy raczej bali się?
J.P.: Nie, nie bali się, ani nie kłócili. Wszystko było w porządku.
Z.G.: A jak wyglądał taki typowy dzień w biurze? Co robił przewodniczący i sekretarz? Przyjmowali ludzi, czy siedzieli, obijali się, chodzili?
J.P.: Przyjmowali ludzi. Tam przewodniczący mało robił. Zwykle jeden albo drugi podpisywali dokumenty czy zaświadczenia, które z Michalą przygotowywałyśmy. Trzeba przecież było pisać wszystko ręcznie.
Z.G.: A maszyna do pisania była?
J.P.: Była stara maszyna, liczydło i telefon. Tyleśmy mieli. Maszyna była taka, że trzeba było mocno uderzać w klawisze, żeby odbić literę. Jakbyś chciał pisać tak, jak nas uczyli w szkole, wszystkimi palcami, to nie odbiłeś liter, bo miałyśmy mało siły w palcach.
Z.G.: A liczydło było? A Pani potrafi jeszcze dziś liczyć duże liczby na takim liczydle, np. do tysiąca?
J.P.: Tak, na takim liczydle to jeszcze bym dziś spokojnie policzyła. Dla mnie to był duży plus, jak się nauczyłam na tym liczydle. A tak z początku, to wiesz, jak trzeba było arkusze pisać i wypełniać, trzeba było zliczać to wszystko ręcznie. A na liczydle szybko szło.
Z.G.: No to liczydło pomocne było.
J.P.: Tak, tak.
Z.G.: Tak się zastanawiam… Z Pani opowieści wynika, że faktycznie to Pani i Pani Kluzek pracowałyście tak naprawdę, natomiast Przewodniczący i Sekretarz tylko podpisywali się pod tym, co napisałyście?
J.P.: Nie całkiem, bo sekretarz też coś pisał. Jakieś zaświadczenie, kwitki też czasem pisał. Nie dużo, ale pisał. A poza tym był referentem wojskowym, wojsko to była jego działka. W sprawach wojska, to on prowadził rejestry poborowych, kto miał iść do wojska, kto był zwolniony z wojska, kto był odroczony. Wszystkie wojskowe rzeczy to już były na jego głowie.
Z.G.: Czyli pobory do wojska też były w Gromadzkiej Radzie?
J.P.: Tak, i to była działka sekretarza.
Z.G.: Czyli w Naramie były załatwiane sprawy rolne, wojskowe, urząd stanu cywilnego, obowiązkowe dostawy, itp. A te obowiązkowe dostawy to też były odbierane w Naramie czy trzeba było dostarczyć do GS-u w Iwanowicach?
J.P.: Tak, do GS-u do Iwanowic.
Z.G.: No ale wyście musieli pilnować te obowiązkowe dostawy, prowadzić rejestry, zwolnienia od nich, itp. W jaki sposób otrzymywaliście informacje o dostawach? Ludzie przychodzili do was z zaświadczeniami o dostawie, czy GS was informował, dawał jakieś rejestry?
J.P.: To GS nam wszystkie kwity o dostawach przysyłał.
Z.G.: No i jak ktoś nie odstawił, to trzeba było iść na kontrolę?
J.P.: Najpierw trzeba było napisać upomnienie i wezwanie do podania powodu braku dostawy, a także wezwanie do wypełnienia obowiązku dostawy, z podaniem terminu w jakim ma to zrobić. Jeśli przyniósł wtedy zaświadczenie o chorobie albo inne rzetelne usprawiedliwienie, to się usprawiedliwiało. A jeśli tego nie zrobił, to taką informację trzeba było wysłać do powiatu i taki dłużnik poszedł siedzieć. Ale tego, znaczy wysyłania do powiatu, nigdy nie robiłam, żeby nikt nie siedział z mojego powodu. Ale wcześniej za moich poprzedników zdarzało się, że ludzie byli wsadzani za kratki. A ja wysłałam jedno upomnienie, później drugie, później wezwania. Nawet ci powiem szczerze, jak widziałam, że ktoś jest stary, sam mieszka, bo się przekonałam, dopiero się wtedy przekonałam, jak to w rodzinie jest. Jak ja będę kogo wysyłać do sądu, to swoi ludzie przecież są. Taki jeden był nawet z Żerkowic, no i on był chory, gospodarz, ale miał ponad 3 hektary. No i przyszedł, no przynieś mi zaświadczenie, bo to gruźlica, to było przecież, no należy wam się, tylko proszę przynieść zaświadczenie i podanie napisać.
Z.G.: No i…
J.P.: Jego brat był nawet w Radzie, myślałam, że zawsze poprze prośbę brata. Ale ten starszy człowiek powiedział, że nie chce, żeby brat wiedział o jego problemie. I to mnie zaskoczyło, bo ja się spodziewała, że on będzie za nim, a ty się okazało inaczej.
Z.G.: Niestety, nie zawsze z rodziną wychodzi się dobrze.
J.P.: Zdarzało się też, że kiedy widziałam, że wśród zalegających z dostawami są też inni starsi ludzie, którzy mają do dwóch hektarów gruntu, to nawet ich nie wzywałam. Sama napisałam podanie w ich imieniu o umorzenie, oczywiście zmieniając pismo, aby nie wyszło, że to ja. Był to okres, że wielu ludzi, zwłaszcza starszych, było niepiśmiennych, więc sami takiego podania nie mogli napisać, a podpisywali się krzyżykami. Więc na takim podaniu krzyżyki były, wszystko się zgadzało.
Z.G.: I umarzali?
J.P.: Umarzali, albo przenosili obowiązkowe dostawy na następny miesiąc. A nawet raz to było tak, że razem z przewodniczącym Rady dostaliśmy wezwanie na rozliczenie obowiązkowych dostaw do Miechowa. Dostały wszystkie gromady z powiatu.Trochę byłam w strachu, ale przewodniczący bardziej, bo bał się „opieprzania”, ale nic przewodniczącemu powiedziałam, jak sprawa dostaw została załatwiona. Jak ja tak zrobiłam. No i zajechaliśmy do tego Miechowa, jest odprawa. Prowadzący omawia po kolei wszystkie Gromady, mówi ile która zalega, przewodniczący sumitują się, usprawiedliwiają… A kiedy przychodzi do Naramy, to przewodniczący powiatu chwali Naramę, że nie mamy żadnych zaległości. Że może jakieś nagrody będą.
Z.G.: No to zrobiła Pani przewodniczącemu Rady niespodziankę.
J.P.: I to jaką! Był bardzo zadowolony, że dostaliśmy takie wyróżnienie. Ale i tak nie do końca o wszystkim mu opowiedziałam.
Z.G.:Długo jeszcze Pani pracowała w GRN w Naramie?
J.P.: Już ci mówiłam, że wyszłam za mąż, w maju 1958 roku urodził się mój syn. To wcześniej już nie pracowałam. Na moje miejsce przyszła moja koleżanka ze szkolnej ławki, Szydłowa z Krasieńca. Po liceum była. Przypominam sobie jak kiedyś poszłam do gminy po jakieś zaświadczenie. Wtedy do biura przyszedł ten, co mu kiedyś załatwiałam umorzenia, czy przesunięcia terminu dostaw obowiązkowych, o czym on nawet nie wiedział. Wchodzi do pomieszczenia i mówi „dzień dobry”, i zwracając się do Szydłowej pyta, po co go wezwała. Ona mu mówi, że dostał wezwanie, bo zalega z dostawami. A on się patrzy na mnie i mówi, że jak tamta, czyli ja, pracowałam, to nigdy nie przychodził, bo nikt go nie wzywał. I tak, wysłuchałam na swój temat, a wtedy też mi korona z głowy nie spadła, jak dziadków nie będę wzywała.
Z.G.:Twarda komuna, połowa lat pięćdziesiątych, sprawy wojskowe: czy mieliście jakieś problemy z żołnierzami, czy wszyscy się stawiali do wojska?
J.P.: Tak, z tym nie było nie było problemu. Wszyscy szli z poboru, a jak był ktoś, kto podlegał pod odroczenie, albo nie był sprawny, to od razu przygotowywany był wniosek i nie szedł do wojska. Ale żadnego przekupstwa nie było, co to, to nie.
Z.G.:A wracając do rolnictwa, czy rolnicy mogli liczyć na jakąś pomoc?
J.P.: A jakże, zwłaszcza na wiosnę. Wtedy na wsi, po wojnie przecież, była bieda okropna. Chodziłam przecież na różne kontrole, to na własne oczy widziałam tę biedę. I kiedy przyszła wiosna, to ludzie składali podanie do gromady o udzielenie pożyczki na zasiew, na obsadzenie ziemniaków. No i to gmina tę pożyczkę przyznawała. W taki sposób pomagała ludziom.
Z.G.: To Gromada udzielała rolnikom pożyczek, nie bank? Na zasiewy, na obsadzenie pól ziemniakami?
J.P.: Na zasiew, na obsadę.
Z.G.: Czyli można powiedzieć, że swoi pomagali swoim, tak?
J.P.: To była pożyczka krótkoterminowa, do spłaty jesienią. Ludzie posiali, obsadzili, jesienią spłacili, ale już jakaś pomoc od gminy była.
J.P.: No dobrze, ale jakimi jeszcze sprawami pomocy rolnikom oprócz zasiewów, czy przy zbiorach jakaś pomoc była? Czy wtedy też gmina pomagała?
J.P.: Nie, przy zbiorach to nie.
Z.G.: Słyszałem też, że w czasie żniw, zwłaszcza kiedy kucki w polu stały i przy zwózce, gmina domagała się, żeby wieś wystawiała stróże do pilnowania wsi od pożarów?
J.P.: A to tak, to na stróże to chodzili ludzie. Robiło się listy i ludzie chodzili, nawet jeszcze w latach siedemdziesiątych chodzili.
Z.G.: Czy tylko strażacy pilnowali wtedy wsi?
J.P.: Nie, nie, wszyscy mieszkańcy, po kolei. Nieraz niektórzy narzekali, że muszą pilnować wsi, zamiast swojego obejścia. Ale szli pilnować.
Z.G.: A czy w czasie, kiedy Pani pracowała w Gromadzie, zdarzały się jakieś inne nadzwyczajne wydarzenia? Na przykład powodzie?
J.P.: Nie, nie było. Ino na wiosnę, jak były roztopy, albo na jesieni jak duże deszcze były, to dołami, jak co roku woda szła, ino słychać było szum, szum tej wody. Wtedy też żadnych gradobić sobie nie przypominam.
Z.G.: A jeżeli taka klęska by się zdarzyła to ludzie mieli prawo pisać podanie o umorzenia należności wobec gminy?
J.P.: Mogli pisać, żeby im umorzyć zaległości, że nie oddawał tego zboża, tych obowiązkowych dostaw.
Z.G.: Rozumiem, że jak ktoś miał do dwóch hektarów gruntów, to te umorzenia i zwolnienia robiła to gmina, a jak miał ktoś powyżej dwóch hektarów, to trzeba było do powiatu pisać.
J.P.: Tak, do dwóch hektarów gminy, i gmina decydowała. A powyżej dwóch hektarów też pisało się do gminy, tylko że gmina musiała wysyłać to do powiatu. Zaopiniować to podanie i wysłać do Prezydium Powiatowej Rady Narodowej.
Z.G.: Bo ktoś, kto miał powyżej dwóch hektarów, to już był kułak, tak?
J.P.: Tak, tak, to już było.
Z.G.: I co, zdarzało się, że powiat odmawiał umorzenia?
J.P.: Rzadko. Jak dobrze się zaopiniowało i mieli podstawę, no to umorzyli. Tylko tyle, że trzeba było zaopiniować dobrze, no i podstawa musiała być.
Z.G.: Tak myślę o tym, bo babcia do śmierci nie mogła przeboleć, że na początku lat pięćdziesiątych siedziała w kozie dwa tygodnie za to, że nie oddała mleka w obowiązkowej dostawie. Była wdową, dziadek zmarł w 1944 roku, miała czwórkę dzieci małych, które żywiła mlekiem od krowy. Ale nie było uproś!
J.P.: A, to było jeszcze przed powołaniem w Naramie Gromady, to decydowała Gmina w Iwanowicach. A za Stalina nie było uproś, była bieda w miastach, to cisnęli rolników i wieś.
Z.G.: A jak się do was pracujących w Gromadzie odnosili ludzie, którzy przychodzili do was? Spokojnie, bez problemu?
J.P.: Spokojnie, przeważnie spokojnie. Czasami jakiś pijak przyszedł, no ale to pijak, no to wiesz, pijaka to nie ma brać pod uwagę. Ale tak, to spokojnie było.
Z.G.: A czy w sprawach kulturalnych coś gmina organizowała, pomagała? Jakieś zabawy, jakieś dożynki, czy nie?
J.P.: Dożynki były, ale Straż je robiła.
Z.G.: Gmina się nic nie angażowała?
J.P.: Nie, nie, w tym się nie angażowała.
Z.G.: Czyli gminnych takich dożynek nie było?
J.P.: Nie, nie było.
Z.G.: No a jak wyglądała współpraca z sąsiednimi gromadami? Czy były jakieś ściślejsze kontakty?
J.P.: Nie jakich ściślejszych, urzędowych konfliktów nie było. A ludzie, jak to ludzie kontaktowali się między sobą, bo przecież w Naramie parafia była i jest.
Z.G.: A były jakieś konflikty z ościennymi gromadami, się zdarzały?
J.P.: Też nie było żadnych konfliktów.
Z.G.: A jak tak Pani zdaniem, jaki miała wpływ ta gromada na rozwój samej Naramy?
J.P.: Powiedziałabym, że dobry. Ludzie do wszystkiego blisko mieli, nie musieli nigdzie jeździć, bo i przecież nie było czym. Można było jeździć ino furmankami, rafiokami. Nie cisnęło się też mocno ludzi. Nie sadzało ludzi do więzień za nieoddawanie kontyngentów. Wysyłało się upomnienia i raz, drugi, trzeci... Nieraz to się sołtys nawet gniewał i odgrażał, że nie będzie już zanosił tych upomnień.
Z.G.: A czy jak po październiku 1956 roku i powrocie Gomułki do władzy działo się coś w Naramie?
J.P.: Pamiętam tyle, że ludzie śpiewali taką piosenkę, której końcówka brzmiała: „Gomułka zjadł chleba i rządzi jak trzeba”. Tak to żadnych ruchów u nas nie było. Ludzie cieszyli się z likwidacji kontyngentu na mleko i obniżenie ilości obowiązkowych dostaw.
Z.G.: A w samej Gromadzie zmieniło się coś? Były jakieś problemy?
J.P.: Trochę się zmieniło. Ale z drugiej strony u nas w Naramie było spokojnie, bo często w innych urzędach zdarzało się, że urzędników wywodzili na taczkach z Gromad. U nas tego nie było.
Z.G.: W Naramie był spokój?
J.P.: Tak, w Naramie był spokój. Co się działo gdzie indziej wiedziałam, bo pracowałam w gminie i o tym mówili. Inaczej to pewnie bym nie wiedziała, co się dzieje po innych gminach.
Z.G.: Czyli można podsumować w ten sposób, że na tyle dobra współpraca urzędników ze wsią, że jak przyszła odwilż, to nic się nie działo, bo nie było powodów?
J.P.: Nie, nie, nie było powodów. Jak się komuś coś należało od Gminy, to przyszedł i mógł spokojnie załatwić. Przecież byliśmy wszyscy swoi. Mieszkaliśmy między ludźmi, to jak ich można by było krzywdzić? Jak była jakieś nieszczęście czy choroba, to jeżeli nie można było pomóc w gminie, to się pomagało ludziom, podpowiadało jak i gdzie napisać, gdzie uderzyć, aby załatwić. Ludzie wiedzieli o tym i zapamiętali.
Z.G.: Bo czasami. Wystarczy zwykła życzliwość do człowieka, który potrzebuje pomocy. I taka pomoc z waszej strony była, tak?
J.P.: Właśnie. Ktoś przyszedł z problemem, to się powiedziało mu, co i jak ma zrobić. Czasem w prostych sprawach ludzie nie wiedzą, jak się za to wziąć. Tak było wtedy i tak samo jest i dzisiaj. Dużo było i jest tych ustaw, różnych przepisów, które bez przerwy się zmieniają, że zwykły człowiek nie wie nawet, co jest z czym. A ponieważ byliśmy na bieżąco, to się podpowiadało: zrób tak, zrób inaczej i zwykle się udawało załatwić.
Z.G.: A jak się kończyła Gromadzka Rada, to Pani, co się z tymi pracownikami stało? Poszli do Iwanowic? Nie kojarzy Pani?
J.P.: To już było tyle lat temu, że już byłoby by mi trudno dokładnie ci powiedzieć, gdzie te pracownice z gminy poszły.
Z.G.: Tak właśnie zastanawiam się, czy przez ten okres czasu, kiedy tutaj była Gromadzka Rada, to nie było jakichś większych nacisków, większych konfliktów, żeby np. jakiś PGR albo Spółdzielnię Rolniczą robić?
J.P.: Coś tam natrącali. Ale u nas wcale chęci do takich rzeczy nie było, więc pewnie zorientowali się i dali spokój. Mnie też chcieli, żebym należała do partii, ale jak im powiedziałam, że należę do Związku Młodzieży Wiejskiej, które w Naramie było, to mi dali spokój i do żadnej partii nie musiałam się zapisywać. A już później, kiedy byłam przewodniczącą Koła Gospodyń Wiejskich, to mi jeden z partyjnych mówił, żebym się jednak zapisała. Odpowiedziałam mu, żeby zapisał sobie swoją żonę. To mi dali spokój. Ot, i to wszystko.
© 2024 narama.pl
RODO: Strona prowadzona przez osobę fizyczną.