Zbigniew Grzyb: Chciałbym zaproponować pani, abyśmy porozmawiali na tematy związane z Kołem Gospodyń Wiejskich w Naramie. Jak już wiemy, w 1955 roku zaczęła pani pracę w Gromadzkiej Radzie Narodowej w Naramie, w której pracowała pani przez kilka lat. Odeszła pani z pracy. Pojawiła się lepsza oferta w innym miejscu?
Janina Padacz: Przestałam pracować dlatego, że wyszłam za mąż, urodziłam najpierw jedno, później kolejne dzieci, była gospodarka, więc trzeba się było zająć gospodarką. Mąż oprócz tego pracował również w mieście, więc pracy było dość!
ZG: Ale z aktywności społecznej pani nie zrezygnowała?
J.P.: Nie, nie zrezygnowałam, bo z niej się nie dało zrezygnować. Kiedy pracowałam w Gromadzkiej Radzie Narodowej w Naramie, to poznałam wielu ludzi w powiecie i w województwie, którzy przyjeżdżali do nas, albo ja jeździłam do nich, więc wiedziałam, jak można było wiele spraw załatwić. Tak, że kiedy byłam w domu, to ludzie przychodzili, aby im pomóc, to pomagałam.
ZG: A jaka w ogóle była sytuacja wtedy na wsi? To były lata sześćdziesiąte, a w latach sześdziesiątych to chyba już trochę inna sytuacja była niż w latach pięćdziesiątych?
J.P.: Pewnie, że była inna. W latach pięćdziesiątych ludzie żyli jeszcze wojną, pamiętali te czasy wojny, przeżywali je, bo wielu potraciło dobytek, wielu nie wróciło z wojny, była bieda, więc ludzie myśleli, jak przeżyć kolejny dzień. A w latach sześćdziesiatych do głosu zaczęło dochodzić już młode pokolenie, pokolenie urodzone po wojnie, więc oczekiwania też miało inne. Młodzi ludzieżyli już nie tylko wspomnieniami, ale również myśleli o przyszłości. Były to czasy Gomułki, czasy takiej małej stabilizacji. Ludzie też zaczęli się organizować. W Naramie działało OSP, działało Kółko Rolnicze, działało ZMW, Gminna Spółdzielnia i inne organizacje. Krótko mówiąc, wieś ożyła.
ZG: A kiedy pojawił się pomysł, aby założyć KGW?
J.P.: Z Kołem Gospodyń Wiejskich to była ciekawa sprawa. Jak ci już mówiłam, w Naramie działało już Kółko Rolnicze. Czasami też na różnych spotkaniach rozmawiało się, że może by czas pomyśleć o powołaniu KGW. No i wreszcie, pamiętam jak dziś, jak w 1969 roku u Sławka Turka odbywało się takie duże zebranie, chyba walne zebranie Kółka Rolniczego. Z tego, co tak na szybko sobie przypominam, to oprócz Sławka Turka był sołtys Franek Wywiał, Stefek Cieślik, Paweł Turek, i jeszcze inni. Było kupę luda. Bo to, wiesz, to było takie uroczyste zebranie. Było jedzenie, muzyka, coś tam do picia. Zaprosili nas, kobiety, na to spotkanie, to i nawet tańce były. Zaprosili i mnie. No i tak od słowa do słowa, a że było sporo innych gospodyń, to stanęło na tym, żeby od razu, na miejscu powołać Koło Gospodyń Wiejskich. No i wtedy wybrali mnie na przewodniczącą tego koła!
ZG: Rozumiem, że zaczęłyście działać przy Kółku Rolniczym w Naramie?
J.P.: Tak, no, bo trzeba się było o kogoś oprzeć, a chłopy już wiedziały co i jak, gdzie załatwić, to było kogo podpatrzeć i na kim się oprzeć.
ZG: To ile was było na początku?
J.P.:Na początku było nas około dwudziestu członkiń, ale później systematycznie dołączały się inne. Tak, że po pewnym czasie w Kole były czterdzieści cztery gospodynie.
ZG: A gdzie miałyście swoją siedzibę? Gdzie odbywałyście zebrania? W remizie?
J.P.:Na początku nie miałyśmy nawet swojej siedziby. Tak po prawdzie, to plątałyśmy się po prywatnych domach. Spotykałyśmy się u Sławka Turka, Ludwika Cieślika, Franciszka Wywiała, Sławka Wywiała, u Stolarskiego czy Mietka Krawczyka. Czasem i spotykałyśmy się w szkole. A papiery KGW to dotrzymałam u siebie. Wiesz, w remizie było za zimno, sprzętu też było niewiele. A w prywatnych domach było przytulniej, i chociaż herbaty się można było napić, bo każda jakoś się starała. Później, jak już nas przybyło, remiza jakoś dogrzewana była, stoły i ławki się znalazły, piec też był, kupiłyśmy trochę zastawy stołowej, to już spotykałyśmy się w remizie.
ZG: A kto angażował się w zarząd koła?
J.P.: Nie mogę na żadną z Koła nic powiedzieć, bo jak o coś poprosiłam, to żadna nie odmówiła. Ale jakoś na podorędziu to zawsze miałam Zosię Wywiał, Halinę Krawczyk czy Kornelkę Sławka Turka. Zawsze jakoś tak były pod ręką były i jak coś trzeba było, no to do nich się szło.
ZG: Z tego co wiem, to już na początku działalności miałyście bojowe zadanie...
J.P.:A to prawda! I udało się sprawę załatwić. Widzisz w 1966/67 wprowadzono do Szkoły Podstawowej klasę ósmą. Dołożenie jednej klasy spowodowało, że trzeba było na szkoły dawać więcej pieniędzy, więc niektóre powiaty wpadły na pomysł, że w części szkół będą szkoły czteroklasowe, a od klasy piątej do ósmej dzieci będą chodzić do ośmioklasowej szkoły zbiorczej. Padło, że taka czteroklasowa szkoła miała być w Naramie. Wtedy w Naramie kierowniczką szkoły była Stanisława Bombol, i nam podpowiedziała, żebyśmy się starały, aby w Naramie została szkoła pełnoklasowa. Doradziła gdzie mamy napisać i do kogo. Kiedy po rozmowie z Bombolową wróciłam do domu, to od razu napisałam to podanie. Nawet ostatnio mi się kopia tego podania gdzieś zawieruszyła, bo na brudno zawsze najpierw pisałam i dopiero potem przepisywałam na czysto. Bombolowa podpowiedziała też, żebyśmy poszły we trzy i żebyśmy koniecznie wzięły ze sobą jakąś starszą panią. Nawet może być spoza koła gospodyń, ale żeby była w słusznym wieku. No my młode były przecież wtedy…
ZG: Z tego widać, że zakusy na szkołę naramską były też już dawniej...
J.P.: Ano były! Ale jak wiesz ludzie w Naramie nie dadzą sobie odebrać szkoły. My też za radą Bombolowej zrobiłyśmy delegację: byłam ja, była Halina Krawczyk i Hanusia Wywiołowa. Hanusia była znaną w okolicy osobą, pomagała ludziom, nawet „doktorka” niektórzy na nią mówili. Pamiętam jak my szły drogą, a ona była starsza od nas sporo, i jak ona tymi krokami szybko szła, a my za nią. Pojechałyśmy z tym podaniem do przewodniczącego powiatowej rady. Weszliśmy do niego, przedstawiłyśmy się i dałyśmy mu to podanie. Mówimy temu przewodniczącemu, jaka jest sprawa. Wykładamy mu, że gdzie ci uczniowie będą chodzić, bo tu mamy tyle i tyle uczniów, a na piśmie są wszystkie członkinie z KGW podpisane, bo z tym podaniem wcześniej obeszłam wszystkie i wszystkie podpisały. Mówimy mu, że jeśli zajdzie potrzeba, to w ciągu dnia zrobimy podpisy z całej wsi. No i ta Hanusia też swoje konkretne zdanie powiedziała, aż jej łzy w oczach stanęły. Wreszcie ten przewodniczący mówi tak: "musiałbym nie mieć sumienia, żebym wam odmówił, choćby na wzgląd tej starszej pani, a nie na was młode." I widzisz? No i załatwiłyśmy sprawę.
ZG: Anna Wywiał, gdzie ona mieszkała?
J.P.: Tu gdzie Szmerek mieszkał. To była matka Natalii Szmerkowej. Dużo nam wtedy pomogła.
ZG: To już wiem o którą Annę Wywiał chodzi. Przecież ja panią Annę Wywiał doskonale pamiętam. Kolegowałem się ze Zbyszkiem Szmerkiem, byliśmy w jednej klasie, więc często też u niego w domu byłem. Pani Anna Wywiał w Naramie była nietuzinkową postacią. Faktycznie, dużo ludziom pomogła, jeżeli chodzi o wyjście z choroby. Pamiętam, jak moja babcia Bronisława zachorowała, to zawsze żądała, aby zawołać Hanusię Wywiołkę, żeby ją wysmarowała, albo bańki postawiła, albo dała jakiś ziółek...
J.P.: Ale wiesz dlaczego tak było, że ludzie na wsi musieli się ratować u ludzi ze wsi?
ZG: Urodziłem się na wsi piętnaście lat po wojnie, mieszkam na wsi, pracuję w KRUS, to wiem, bo to przeżyłem. Ponieważ jednak nie każdy wie o tym, pozwoli pani, że powiem na ten temat parę słów wyjaśnienia. Trzeba wiedzieć, że rolników w PRL aż do 1972 roku nie obejmowała bezpłatna opieka zdrowotna, patrząc zwłaszcza z perspektywy obecnych standardów opieki zdrowotnej. Zanim w 1972 roku wprowadzono powszechne ubezpieczenie zdrowotne dla rolników, nie mieli oni dostępu do bezpłatnej opieki zdrowotnej tak jak pracownicy w miastach. Rolnicy i ich rodziny musieli pokrywać koszty leczenia z własnej kieszeni, co często oznaczało, że wiele osób z mniejszych miejscowości i wsi miało ograniczony dostęp do usług medycznych, w tym do wizyt u lekarzy i leczenia szpitalnego. W tym okresie ubezpieczenie zdrowotne i bezpłatna opieka zdrowotna były głównie dostępne dla pracowników zatrudnionych w zakładach pracy oraz ich rodzin, a także dla innych grup, takich jak wojsko, policja czy urzędnicy.
J.P.: Dobrze, mów dalej, bo sprawiedliwe to nie było …
ZG: Nie było i nie mogło być, bo rządzący wówczas Polską socjaliści stworzyli system, który preferował rozwój przemysłu i urbanizację, co prowadziło do stawiania na pierwszym miejscu pracowników przemysłowych i w ogóle warstwy miejskie. Rolnictwo, zwłaszcza indywidualne, nie było wpisywane w planową gospodarkę. I tak przecież komuniści planowali i próbowali wprowadzić kolektywizację, więc nie zakładali rozwoju indywidualnych gospodarstw rolnych, więc mało się interesowali potrzebami zdrowotnymi wsi. Tego rodzaju polityka mogła być także formą nacisku, aby zmusić rolników do wejścia do PGR-ów lub spółdzielni rolniczych. Dlatego też indywidualni rolnicy byli traktowani, jako „obcy element klasowy”, jako „prywaciarze”, a nie jako pracownicy etatowi. Dlatego też nie byli automatycznie objęci ubezpieczeniem zdrowotnym, podobnie jak osoby prowadzące działalność gospodarczą: rzemieślnicy, sklepikarze, kupcy czy prowadzących usługi. Krótko mówiąc, byli prywaciarzami, więc jako prywaciarze sami musieli zadbać o swoje zdrowie.
J.P.:Dopiero za Gierka polepszyło się trochę…
ZG: ... bo Gierek i jego ekipa doszli do wniosku, że próby przymusowej kolektywizacji w stylu radzieckich kołchozów nie sprawdzą się w polskich realiach. Polscy rolnicy indywidualni wykazywali silny opór wobec kolektywizacji i preferowali prowadzenie prywatnych rodzinnych gospodarstw. Dlatego też w 1972 roku w ramach reformy utworzono zespoły opieki zdrowotnej, które były formą zintegrowanych jednostek opieki zdrowotnej, obejmujących szpitale, przychodnie, podstawową i specjalistyczną opiekę zdrowotną. Zespoły te miały na celu poprawę dostępu do opieki zdrowotnej, zwłaszcza na obszarach wiejskich. Poprzez włączenie rolników do systemu opieki zdrowotnej i socjalnej, Gierek dążył do zwiększenia poparcia społecznego dla swojego rządu. Za Gierka władze stawiały na pragmatyzm w polityce gospodarczej i społecznej. Był to okres względnej liberalizacji gospodarczej i inwestycji, co obejmowało także inwestycje w obszary wiejskie. Komuniści się już przekonali, że PGRy to nieudolnie zarządzane molochy, a Polska potrzebowała stabilnych dostaw żywności, więc pozwolili rozwijać się dużo bardziej efektywnym indywidualnym gospodarstwom rolnym. Stąd też decyzja o wpisaniu chłopów i ich gospodarstw do gospodarki planowej, a więc i objęcie ich powszechną opieką medyczną.
J.P.:Dużo to ludziom na wsi pomogło, bo wreszcie każdy mógł iść do lekarza, a nie tylko ci, których na to było stać. Bo przed tym, jak ktoś zachorował, to udawał się po pomoc np. do Hanusi Wywiołowej…
ZG: ... a jak któraś rodziła czy zaniemogła w połogu, to szukał pomocy u Janicki.
J.P.: Bo tak było.
ZG: Ale jak to w życiu, było coś za coś. Skoro bowiem rolnicy zostali wpisani w system socjalistyczny, to zaczęto od nich wymagać jak od pracowników najemnych, czyli uprawnień, w tym przypadku uprawnień do wykonywania zawodu rolnika. I to niewiele czasu było na zrobienie tych uprawnień. KGW w Naramie w tym trudnym okresie udało się zorganizować w Naramie taki kurs, który dawał uprawnienia rolnicze?
J.P.:Tak. To ja załatwiłam ten kurs.
ZG: Moja mama też skończyła ten kurs i została rolnikiem wykwalifikowanym. Dzięki temu mogli z ojcem powiększać gospodarstwo, bo można było nabywać ziemię, jeśli się miało uprawnienia rolnicze.
J.P.:Tak było, ziemię nabyć mógł tylko wykwalifikowany rolnik. Ponieważ więcej ludzi musiało zrobić tego „wykwalifikowanego rolnika” to ja załatwiłam ten kurs. Byłam wtedy radną Rady Gminy w Iwanowicach. Na jednym z posiedzeń Rady pojawił się taki jeden pan z powiatu (z rejonu, w Polsce 49 województw wprowadzono 1 czerwca 1975 roku, wtedy też zlikwidowano powiaty - dop. ZbiG), który mówił o tych wymaganiach i dokształcaniu rolników. No to później, po tym posiedzeniu poszłam do niego właśnie i mówię mu, że jest dużo ludzi, co by chciało ukończyć kurs rolniczy, a do Iwanowic czy Miechowa, co my nie mamy żadnej komunikacji i pasowałoby zrobić ten kurs bliżej, a najlepiej w Naramie, bo ludzi będzie dość! Przekonywałam go, tłumaczyłam, aż obiecał mi, zaraz postara się zrobić taki kurs w Naramie. No i zrobił. Załatwił to i mieliśmy kurs w Naramie.
ZG: Który to był rok? Bo od 1982 roku, osoby chcące nabyć ziemię rolną, wydzierżawić ją lub przejąć gospodarstwo rolne, musiały wykazać się odpowiednimi kwalifikacjami rolniczymi. W praktyce oznaczało to konieczność ukończenia specjalistycznych kursów rolniczych lub szkół rolniczych, które nadawały stosowne świadectwa kwalifikacyjne?
J.P.: To było jakoś zaraz po 1982 roku. Trzeba sprawdzić datę na świadectwach kwalifikacyjnych. Twoja mam powinna mieć taki dyplom czy świadectwo. Sprawdź to będziesz wiedział (uśmiech).
ZG: To naprawdę dużą rzecz pani załatwiła!
J.P.:No dużą. Okolica nam zazdrościła. Z Owczar chodzili na ten kurs, z Pułanek, z Rzeplina, z Żerkowic, Damic i okolicznych wsi. Bo wtedy nie można było ani dostać pola od ojców, ani dokupić, jak się nie miało takiego kursu.
ZG: Kiedy wspominamy dawniejsze czasy z gospodyniami z Naramy, to bardzo sobie chwalą to, że KGW pomagało w nabyciu piskląt i mieszanek dla drobiu. To też duża akcja była, zwłaszcza w okresie niedoborów wszystkiego!
J.P.:Też udało nam się to załatwić. A załatwiłyśmy to tak, że kurczęta (pisklęta) nam przywozili, mieszankę nam przywieźli na miejsce. Wtedy to był bardzo duży plus. Nie to co dziś, wtedy przecież tego nie można było nigdzie kupić. Kurcząt nie można nigdzie było kupić, a o mieszance to nie było nawet mowy. A u nas to było! Ja zapisywałam nawet tych, którzy nie tylko, że nie byli z naszego Koła, z naszej wsi, ale nawet ze wsi obcych. Czasem to i 4000 kurcząt zamówiłam i rozdysponowałam. I tak, na dodatek do tego ze cztery tony mieszanki.
ZG: U kogo pani zamawiała te kurczęta? Kto wam pomagał, kto dostarczał?
J.P.:Ja wszystko załatwiałam w Spółdzielni Kółek Rolniczych, czyli w SKR. To tam załatwiałam te wszystkie pisklęta i te mieszanki. W SKRze też wpłacałam pieniądze i tam się rozliczałam.
ZG: A oni skąd brali te pisklęta i mieszanki? Od hodowców jakichś?
J.P.:Z tego co mi wiadomo, to brali z takiej dużej wylęgarni, z Krakowa, czy gdzieś koło Krakowa. I SKR do mieszanek też miał dojścia. I wszystko to nam przywozili na miejsce do Naramy. Tak sobie nawet dziś myślę, jaka to była ulga dla gospodyń. Przedtem, kiedy wszystko trzeba załatwiać, mieszanek nie było, a tu miałyśmy pod nosem. Idź szukaj dziesięciu kilo mieszanki po Krakowie, a tu masz na miejscu.
ZG: A jak to było rozliczane?
J.P.: Ja to wypłacałam swoimi pieniędzmi. A potem te, co brały, to mi pieniądze zwracały.
ZG: To przecież nie były małe pieniądze. Rachunek się zgadzał?
J.P.:Wiesz co? Nie było z tym problemów. W Kole były same znajome przecież, każda się starała, żeby od razu, przy odbiorze się ze mną rozliczyć. Chociaż, zdarzyła się kiedyś taka mała wpadka. Przez dwa lata miałam też oprócz kurczątek i gęsiątka. I na te gęsiątka i mieszankę zapisały mi się dwie panie spoza koła, a nawet z innej wsi. Wzięły mieszankę, wzięły gęsi, nie zapłaciły od razu, a dług uregulowały dopiero na jesieni, jak te zakontraktowane gęsi dostarczyły do odbioru. Żeby te osoby były biedne, to bym jeszcze zrozumiała, ale raczej dobrze się miały, więc tego nie rozumiałam. Ale oprócz tego nie było jakichś większych problemów.
ZG: A gospodynie nie nasadzały swoich kwok?
J.P.:Nasadzały, nasadzały. Ale nie zawsze się lęgły ze wszystkich jaj. No to dokupywały pisklęta. I wiesz co? Te zamawiane pisklęta były wczesne. Dostarczane z wylęgarni były nawet w lutym. Było co prawda zimno, ale w użyciu były takie żarówki, które nazywały się kwoki, i dzięki nim udawało się te pisklęta odchować.
ZG: Te „kwoki” też załatwiało KGW?
J.P.: Nie, nie! „Kwoki” to sobie już każdy kupił, bo je można było bez problemów kupić. I wiesz co ci jeszcze powiem? Jak gospodyni wzięła od nas pisklęta w lutym, to na wiosnę drób był już odchowany i już nie trzeba się było martwić, że sroka porwie, bo to była duża utempa z tymi srokami. Pełno ich było, i trzeba było kurczęta bardzo pilnować, bo jak się uwzięły, to potrafiły z podwórka nieraz wszystkie wybrać!
ZG: To faktycznie naprawdę duża sprawa była. Ale organizowałyście również inne kursy, np. kurs gotowania i pieczenia placków, kurs szycia.
J.P.:Często siedziałyśmy na zebraniach i zastanawiałyśmy się, co dalej. Zawsze coś do roboty przecież było. W latach siedemdziesiątych w sklepach można było kupić dużo rzeczy, potem przyszły niedobory. Więc trzeba było kombinować. Teraz pójdziesz do cukierni i kupisz, co będziesz chciał. Wtedy, żeby mieć w domu coś słodkiego, to musiałeś sobie sam zrobić, żeby zrobić jakąś pyszną sałatkę też trzeba było zrobić samemu. To pojawił się pomysł, aby nauczyć się robić te pyszne rzeczy. Najpierw wymieniałyśmy się przepisami, a później zaprosiłyśmy zawodowych kucharzy i cukierników, aby nas nauczyli gotowania i pieczenia. I trzeba przyznać, że to był dobry pomysł.
ZG: Wiem coś na ten temat, bo moja mama uczestniczyła w tym kursie, pilnie zapisywała różne przepisy. Z tego, co pamiętam, miała nawet takie dwa grube zeszyty z tymi przepisami. Często z nich korzystała. I gdzieś się jej te zeszyty zawieruszyły i do dziś ubolewa nad tą stratą. A pani ma ten zeszyt jeszcze?
J.P.:Nie, też nie mam. Stracił się gdzieś. A miałam dużo takich różnych zapisków, przepisów, brudnopisów różnych pism. Taka hołda była, i gdzieś się to wszystko porozłaziło. Później żałowałam nawet, że tego nie przypilnowałam. Ale cóż, tak wyszło, i tego się już nie wróci.
ZG: Wspomniała pani wcześniej, że kiedy zaczynałyście to w remizie niewiele sprzętów było, ale z tego, co pamiętam, to KGW Narama dysponowało i chyba dysponuje pokaźnym zestawem stołowej zastawy. Niejedno weselisko, chrzciny, stypa czy osiemnastka w remizie się udała, bo było odpowiednie umeblowanie i odpowiednia zastawa.
J.P.:Dobrze nam się współpracowało ze strażakami, i pewnie dalej tak jest. Przecież mężowie większości z nas byli strażakami OSP. Wiesz, że na początku wesela, pogrzebówki czy inne imprezy odbywały się po domach. Ale każda taka impreza wiązała się z tym, że trzeba było meble wynosić, żeby stoły pomieścić, podłogę robić na polu i osłaniać ją przed deszczem różnymi celtami, trzeba było też pożyczać gdzieś zastawę na te stoły weselne. No to strażacy zrobili podłogę i stoły, w tym pomógł Edek Woźniczka, które stoły, ławy i podłogę następnie pożyczali na wesela, a my z KGW dokupowałyśmy zastawę stołową i też pożyczałyśmy na te imprezy. I nam i im z tego trochę grosza też skapło.
ZG: Mądre!
J.P.: Ano trzeba było jakoś sobie radzić. A potem, kiedy remiza była jakoś odrychtowana, kuchnia solidna zbudowana, to imprezy rodzinne przeniosły się do remizy. Bo to wiesz, kiej impreza odbywała się w domu, kiedy trzeba było robić miejsce, to jakieś szkody się zdarzały, nie ma mowy, żeby było inaczej. A tak wszystko było na miejscu, nawet chłodnie, ino kucharza i pomoce załatwić i można było balować! Takie to już było ułatwienie. Kiedy o tym pomyślę i porównam jak było jak zaczynałyśmy z tym co jest teraz, to niebo a ziemia. A ja to wszystko przeżyłam.
ZG: Wiem również, że prowadziłyście Panie dość rozbudowaną działalność kulturalną?
J.P.: A tak. Wiejskie kobiety także potrzebowały i potrzebują trochę oddechu. Nie tylko robota w polu i robota w domu. Spotykałyśmy się często, robiłyśmy sobie Dzień Kobiet, jakieś imieniny, wycieczki, jakieś urozmaicenie było. Z domu też czasem była potrzeba wyjść do ludzi. Tak ci powiem, że wycieczek to my robiły przynajmniej 2-3 w roku. Nawet teraz to już nie pamiętam wszystkich miejsc, gdzie my były. W ten sposób naramskie gospodynie trochę świata też zobaczyły. Do Lichenia też my pojechali. Byłyśmy w Niepokalanowie. Wtedy to była prawie darmowa wycieczka, bo akurat miałyśmy walne zebranie i wśród gości tego zebrania byli przedstawiciele z gminy z Iwanowic, byli z SKR, no i między innymi był Edek Stopiński, przewodniczący Rady. Tak my się zgadali i mówię mu, że chcemy zrobić wycieczkę, ale nie mamy pieniędzy. No to on nam obiecał wtedy, że nam zapłaci przejazd. I jak obiecał to tak zrobił, a co było trochę pieniędzy w kasie Koła, to zapłaciłam za nocleg, za posiłki i wycieczka była jak ta lala.
ZG: To super sprawa.
J.P.: Ano, kombinowało się jak mogło. Wieś się też zmieniała. Narama się zmieniała. Założyli prąd, wodociągi, pobudowane zostały utwardzone, a potem asfaltowe drogi. Pojawił się autobus MPK. Życie na wsi stało się lżejsze. Ponieważ dojazd do Krakowa był łatwy, to wielu ludzi poszukało pracy w mieście. Mało kto wie, że to samo nie przyszło. To wszystko, albo większość, trzeba było wtedy „załatwić”. A trzeba wiedzieć, że za PRL-u to „załatwianie” nie było ino za „Bóg zapłać”. Za tym „Bóg zapłać”, to i pare ładnych cielątek poszło. Dobrze, że wieś była zegrana, że było trochę ludzi, którzy nie byli „w ciemię bici”, i wiedzieli co i jak. Trzeba o tym przypominać, bo wiele osób myśli, że taka jak teraz w Naramie było zawsze, bo tak nie było. Jeszcze raz powiem, że dobrze, że udało się załatwić MPK, bo młodzież zaczęła codziennie dojeżdżać do szkół w Krakowie, bo wcześniej, żeby się kształcić, to trzeba było dojeżdżać do szkoły na „łebka” z robotnikami w ich zakładowych autach, albo załatwić miejsce w internacie. Tak, że dziś w Naramie żyje się jak w Krakowie, nawet nie wiem, czy nie lepiej. Więc i działalność KGW jest też inna.
ZG: Jak długo była Pani przewodniczącą Koła?
J.P.:Przewodniczącą koła byłam 45 lat.
ZG: Ładnie.
J.P.:Tak, przez 45 lat byłam Przewodniczącą Koła. To przewodniczenie było przecież kosztem rodziny, wiązało się bowiem z odpowiedzialnością, trzeba było być zawsze dostępnym. Nigdy się nie było pewnym, co jutro wypadnie. Nieraz trzeba było rzucić wszystko w domu, bo jakaś pojawiła się ważna sprawa, i trzeba było ją załatwić. Trzeba było się udzielać w różnych zebraniach, zabiegać o różne sprawy, być ciągle w ruchu. Jak się było młodym, to można było jakoś pogrodzić to wszystko, ale człowiek coraz młodszy nie jest. Dobrze, że pojawiły się młodsze w Kole, więc ma kto kontynuować naszą pracę. Teraz już są inne czasy, więc i sposoby na działalność KGW są inne. Jest nowa przewodnicząca KGW Jola Szlęk, są inne młode dziewczyny w zarządzie i kiedy patrzę, że wszystko u nich idzie dobrze, więc im tym bardziej kibicuję, aby im szło jak najlepiej bo wiem, że przez tyle lat pracując społecznie w KGW ... nie marnowałam czasu na darmo!
Jubileusz 50-lecia KGW Narama
zrzut strony z portalu Gminy Iwanowice http://iwanowice.pl
© 2024 narama.pl
RODO: Strona prowadzona przez osobę fizyczną.